Z zadumy wyrwał go długi sygnał dzwonka do drzwi, który swoją intensywnością zdawał się znamionować niecierpliwość dzwoniącego. Podirytowany podniósł się z fotela, ściszył telewizor i ruszył do drzwi wejściowych. Obraz uzyskany dzięki judaszowi nie powiedział nic o nieproszonym gościu. Przed drzwiami nie było nikogo. Otworzył kolejno trzy zamki antywłamaniowe by upewnić się, czy ktoś nie robi mu złośliwych dowcipów. Nic. Przed drzwiami nie było żywego ducha. Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy jakieś niewyraźne słowa, ale uznał, że to gwar rozmów dochodzący z mieszkania sąsiadów, których nie darzył sympatią. więc i nie za bardzo był ciekaw, czego dotyczą. Zatrzasnął drzwi mieląc przekleństwo na ustach. Wrócił do oglądania telewizji by po chwili ponownie usłyszeć sygnał dzwonka, jeszcze bardziej niecierpliwy. Zerwał się z fotela, dopadł drzwi i otworzył je z impetem. Znowu nikogo. Usłyszał zza drzwi sąsiadów przyciszone glosy, był pewien, że padło jego nazwisko.
- Karwasz – wycedził cicho przez zęby. – Znowu obgadują, ciołki.
Głośniej, prawie krzycząc dodał:
- Weźta się lepiej do roboty, próżniaki.
To powiedziawszy zatrzasnął ponownie drzwi nie czekając na efekt swojej niewybrednej uwagi. Tym razem nie zdążył nawet usiąść w fotelu, ledwo zamknął drzwi, gdy dzwonek ponownie zagrzmiał, tym razem krótkimi powtarzającymi się sygnałami. Otworzył je zamaszyście spodziewając się tym razem dopaść dowcipnisia na gorącym uczynku. Niestety ponownie przed wejściem nie uświadczył nikogo.
- Co rzesz jest, do kur…
Zamilkł, gdyż wyraźniej już usłyszał głos jawnie skierowany pod jego adresem.
- Hej!!! Czy Pan Zdzisław Mrożonka? Halo!!! Niech Pan nie zamyka drzwi!!!
Głos był nieco dziwny. Ton wskazywał, że ktoś do niego krzyczał, ale natężenie było bardzo słabe, ledwo słyszalne. Dzidek Mrożonka wyszedł przed drzwi i spojrzał najpierw w górę, następnie w dół usiłując dostrzec kogoś w szczelinie pomiędzy piętrami. Znów nic. Podszedł do drzwi sąsiada i zaczął nasłuchiwać podejrzliwie. Cisza. Aż dziwne. Po chwili usłyszał jednak coś jakby skrywany, przyspieszony oddech, czy szelest płaszcza. Przyłożył ucho do odrapanych, sklejkowych, raczej pośledniej jakości drzwi. Teraz zdawało mu się, że nie słyszy zupełnie nic. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i zgrzytem od dawna nie konserwowanych, zardzewiałych zawiasów.
- Czego tu dziadu!!!
Dzidek Mrożonka odskoczył, jak oparzony. Nielicho się przy tym wystraszył.
- Co czego tu? Jak to czego tu? To ja się pytam! – zripostował nieco nieskładnie.
Stojący w progu sąsiad zaczerwienił się niebezpiecznie. Krzywo zapięta na dwa środkowe guziki flanelowa koszula zarzucona na gołe ciało odsłaniała rzadko owłosioną, bladą skórę mężczyzny, napiętą do granic wytrzymałości na olbrzymim brzuszysku. Zwykle zaplatane za ucho rzadkie, siwiejące, przetłuszczone, zaczesywane z prawej na lewą stronę głowy włosy opadły mu teraz na oko, co spowodowało, że mówiąc, co kilka słów dmuchał w górę kącikiem ust, aby pozbyć się irytującego kosmyka.
- Co za bezczelność!!! – huknął na Dzidka Mrożonkę. – Podsłuchuje menda bezczelnie, jak szpieg jakiś i jeszcze śmie mieć pretensje!!!
- Ja podsłuchuję?! Że ja podsłuchuję?! Ja?! – Dzidek Mrożonka wkurzył się nie na żarty. – Posłuchaj no pan, panie Ryż. Gówno mnie obchodzi, co pan tam wyprawiasz ze swoją rodzinką, ale nie pozwolę pańskim rozwydrzonym bachorom robić z siebie barana!
- Co?!
Mieczysław Ryż zaczerwienił się jeszcze bardziej niepokojąco. Na skroniach nabrzmiały mu żyły przypominające kształtem rozciągnięte sprężyny, wyłupiaste oczy zwęziły się, paradoksalnie nabierając przez to w miarę normalnego wyglądu. Poprawił dłonią niesforne włosy, wytarł lśniące od śliny usta, wystąpił o krok na klatkę schodową i wysunąwszy prawicę z grożącym palcem wskazującym wypalił:
- Słuchaj szpiclu! Wara ci od mojej rodziny. Lepiej byś se baby pilnował, a nie cudze dzieci szkalował!
Uwaga dotycząca żony podziałała na Dzidka Mrożonkę, jak przysłowiowa płachta na byka. Już zamierzał puścić pod adresem Mieczysława Ryża wiązankę najbardziej wyszukanych spośród znanych sobie przekleństw, nie wykluczając możliwości zdzielenia go po pysku, gdy ten bezceremonialnie zatrzasnął z hukiem tandetne drzwi. Ze środka dał się jeszcze słyszeć komentarz obficie okraszony pomstowaniem. Dzidek Mrożonka postał chwilę niezdecydowany wstrzymując mimowolnie oddech. W końcu zdecydował, że dalsza kłótnia nie ma sensu, więc postanowił tym razem dać za wygraną. Rzucił tylko na odchodne:
- Śmierdziel!!! Cuchnący ubek!!! Dupa!!!
I odwrócił się z zamiarem powrotu przed ekran telewizora. Wówczas znowu usłyszał dźwięk dzwonka w swoim mieszkaniu i przytłumiony głos, którego źródła upatrywał uprzednio w mieszkaniu Mieczysława Ryża. Spojrzał na przysłonięty wmurowaną w ścianę skrzynką z hydrantem włącznik i dostrzegł siedzącą na okalającej go drewnianej ramce małą szarą mysz w pomarańczowym bezrękawniku, która wpatrując się w niego parą ruchliwych, czarnych oczek przyciskała przednimi łapkami guzik uruchamiający przenikliwy dźwięk. Przestała dostrzegając, iż człowiek zarejestrował jej obecność. Mężczyzna wpatrywał się w gryzonia z niedowierzaniem rozdziawiając usta.
- Panie Mrożonka!!! – krzyczała mysz. – No wreszcie pan zareagował.
- Ja?
- Nazywa się pan Mrożonka? Zdzisław Mrożonka? Mąż Wiesławy?
- Ja się tak nazywam… Mrożonka się Dzidek… Zdzisław znaczy się… Mąż… Ale co tak mi się tu, że dzwonek i w ogóle…
- Panie, posłuchaj pan uważnie.
Głos myszy, choć nadal cichy docierał teraz do uszu Dzidka Mrożonki całkiem wyraźnie.
- Siedzę tu już dobry kwadrans, podczas gdy Pan miota się od drzwi do drzwi. Ja mam jeszcze trzy zlecenia na dziś, a nie zamierzam wracać do domu po nocy.
- Zlecenia? Jakie zlecenia? Co to ma być? Ukryta kamera jakaś, czy znowu jakieś, kurna, dupne figle.
To powiedziawszy ponownie rozejrzał się podejrzliwie.
- Panie Mrożonka. Pańska żona dzwoniła wczoraj do nas do biura i złożyła zlecenie na naprawę. Miał przyjechać szef, ale musiał pilnie pojechać do szpitala, więc przysłali mnie. Niech pan nie utrudnia, bo pójdę w cholerę i żeby nie było później do mnie pretensji.
- Do was do biura?! Moja żona?!
Dzidek Mrożonka zbliżył się do myszy i przysunął do niej twarz z wytrzeszczonymi z niedowierzania oczami.
- To niemożliwe – podsumował.
Patrzył na mysz i mógłby przysiąc, że jej pyszczek przybrał wyraz zniecierpliwienia i irytacji, co wpędziło go w jeszcze większe zdziwienie.
- Zapchał się wam zlew w kuchni? – spytał gryzoń.
- No, zapchał – potwierdził Mrożonka.
- Dzwoniła żona do wodociągów w tej sprawie?
- No, dzwoniła – przytaknął.
- I wszystko się zgadza. Jestem Felek Policzek. Hydraulik. Na pół etatu. Ale wykwalifikowany. W pełni. Fachowiec. Pokaż pan ten zlew, bo czas nagli.
To powiedziawszy mysz zbiegła szybko po zwisającym pionowo kablu elektrycznym i znikła w mieszkaniu. Dzidek Mrożonka wszedł za nią niepewnie i zamknął delikatnie drzwi. Poszedł wolno do kuchni. Zastał w niej Felka Policzka przysposabiającego się do rutynowych hudraulikowych oględzin. Teraz dopiero dostrzegł, że mysz miała ze sobą maleńką parcianą torbę, z której wyciągnęła właśnie mini klucz francuski i mini kombinerki. Wsunęła narzędzia za opasającą ją powyżej dolnych kończyn poliestrową taśmę, założyła doskonale pasujące do kształtu mysiej głowy gogle wraz z rureczką umożliwiającą oddychanie pod wodą i spojrzała na stojącego z założonymi na piersi rękami Dzidka Mrożonkę.
- Tylko niech pan nie wrzuca nic do zlewu – Rzuciła wesoło mysz i zniknęła w wypełnionym w trzech czwartych mętną wodą zlewozmywaku.
Mężczyzna zamyślił się. Słyszał już wcześniej o tresowanych kretach, wykorzystywanych do trudnych prac w kopalniach, ale nie sądził, że zatrudnia się już myszy w hydraulice. W dodatku do prac samodzielnych. I w jaki sprzęt się je wyposaża! Postęp, nie ma co.
Dywagacje przerwała mu mysz, która na chwilę pojawiła się na powierzchni.
- Acha, zapomniałem powiedzieć – parsknęła kichając. – Możliwe, że zjawi się tu mój szef w trakcie, gdy będę w kanale. To trochę niecierpliwy facet. Niech mu pan powie, że nurkuję i żeby nie grzebał w rurze zanim nie wypłynę.
To powiedziawszy zniknęła ponownie pod wodą. Mężczyzna wpatrywał się w zmąconą powierzchnię. Na brzegu zlewozmywaka leżał starannie złożony, idealnie skrojony pomarańczowy mysi kaftanik. Podniósł go i zmarszczywszy oczy wpatrywał się w napis na plecach ułożony w kształt koła. Brzmiał „Miejskie Wodociągi I Kanalizacja Sp. z o.o.”.
- Aha – mruknął pod nosem. – To o to chodzi z tym z o.o.
Odłożył na miejsce garderobę hydraulika. Nie udało mu się jej tak idealnie równo złożyć, miał za grube palce. Trochę go to podirytowało. Nie znosił, gdy padało na niego podejrzenie o wścibskość, a co gorsza złodziejstwo. Spróbował raz jeszcze złożyć kurtkę, ale osiągnął efekt jeszcze mniej zadowalający, po czym odłożył ją na miejsce klnąc pod nosem. Przypomniał sobie o swoim ulubionym programie telewizyjnym, ruszył, więc do pokoju. Prognoza pogody na najbliższe 12 godzin. Brak zainteresowania. Całkowity. Głowę zaprzątały mu teraz całkiem inne sprawy. Zamyślił się nad tym, jakie jeszcze zwierzaki mogą być obecnie powszechnie wykorzystywane w różnych resortach gospodarki i w sektorze usług. Krety na pewno w górnictwie. Dzięcioły w stolarce. Bociany w położnictwie. Psy w polarnictwie. Krowy i świnie w masarstwie. Nie. Chyba coś pokręcił. Psy, świnie i krowy wykorzystywane są w całkiem inny sposób i w innym charakterze. Szczególnie krowy i świnie.
W tym momencie jego przemyśleń ponownie rozdzwonił się dzwonek. Dzidek Mrożonka podskoczył wyrwany z zadumy i natychmiast ruszył do drzwi. Na plastikowej wycieraczce siedział sporych rozmiarów kocur o umaszczeniu czarno białym, pospolity, dachowy, łaciaty. Miał na sobie pomarańczowy bezrękawnik, na oko taki sam, jak Felek Policzek, tyle, że stosunkowo większy. Kot trzymał w łapce podręczną skórzaną torbę, na głowie miał czapeczkę z logo MWiK Sp. z o.o.
- Dobry!!! – rzucił wesoło. – Felek już jest?
- No jest…
Dzidek Mrożonka okazał tym razem nieco mniej zdziwienia.
- Właśnie nurkuje w umywalce. Pan, panie kocie jest jego przełożonym, rozumiem?
- Taa – odparł flegmatycznie kot wchodząc do mieszkania. – Zygmunt Paciorek jestem. Gdzie ten zlew? W kuchni? A ona gdzie? Pokazuj pan, bo czas nagli, jak licho.
Dzidek Mrożonka pokazał bez słowa. Paciorek wskoczył zgrabnie na szafkę przylegającą do umywalki i wpatrzył się uważnie w szaroburą powierzchnię.
- Dawno zszedł do rury?
- Jakiś kwadrans będzie około, góra dwadzieścia minut. Albo może mniej.
- Dobra. Mam prośbę. Proszę otworzyć okno.
Widząc niezrozumienie na twarzy człowieka, dodał wyjaśniająco.
- Nie wiadomo, co tam klinuje odpływ. Jak go przepchniemy, to może zalatywać nieprzyjemnie dosyć. Chyba, że panu to nie przeszkadza.
Dzidek Mrożonka poczuł się nieco dotknięty ostatnią uwagą.
- Jak to nie? – zapytał ruszając ku oknu. – Nie cierpię smrodu. Ja nie jestem jakiś tam śmierdziel Ryż, cap, kurna, w dupę …
Przerwał zreflektowawszy się w porę, że nie powinien się tak wywewnętrzniać wobec obcego hydraulika. Jeszcze by na niego doniósł w administracji albo gdzieś? Na szczęście, ten zdawał się wcale nie zwracać uwagi na jego wywody koncentrując całą swoją uwagę na wnętrzu zlewozmywaka. Po otwarciu okna do pomieszczenia wdarło się świeże, rześkie powietrze letniego przedpołudnia. Dzidek Mrożonka nawet nie zdawał sobie sprawy, jaki piękny był dzień. Odetchnął głęboko mrużąc oczy, które mile łechtały powiewy ciepłego wiaterku i lekko ogrzewały słoneczne promienie.
- Dupe se pan opal!!!
Od razu rozpoznał głos Ryża. Sąsiad stał przed blokiem, przy wejściu na klatkę schodową, nieopodal jego wrednawy kundel oddawał mocz na ławeczkę. Dzidek Mrożonka nienawidził obu. Z wzajemnością.
- Pilnuj pan lepiej tego swojego zasrańca!!! Niech w domu sra!!!
- Szczy, nie sra!!!
- To niech szczy w domu!!! I sra!!!
Dzidek Mrożonka żałował, że nie może ostentacyjnie zatrzasnąć teraz okna. Odwrócił się więc i ruszył powrotem do kuchni, słysząc jeszcze za sobą potok wyzwisk pod swoim adresem przeplatanych ujadaniem o aprobującej tonacji.
Tym czasem w kuchni nic się nie zmieniło. Miał już pytać Paciorka o postępy w pracach, gdy znowu rozległ się dźwięk dzwonka. W drodze do drzwi Dzidek Mrożonka zastanawiał się, kogo teraz przed nimi ujrzy. Bez względu na to postanowił nie okazywać zdziwienia.
Przed wejściem stał olbrzymi, potężny, brodaty mężczyzna w średnim wieku. Przez ramię przerzuconą miał mocno podniszczoną, wysłużoną torbę z brązowej, świńskiej skóry, do jego pasa przytroczone były różnego rodzaju akcesoria hydrauliczne. Okrywał go granatowy, drelichowy płaszcz. Na wysokości piersi, po lewej stronie, zdobił go pomarańczowy, okrągły emblemat z logo firmy. Na głowę nasadzoną miał przyciasną czapeczkę z daszkiem, taką samą jak kot, tyle, że odpowiednio większą. Prawie, że odpowiednio.
- Prawdziwy hydraulik – wyszeptał z podziwem Dzidek Mrożonka. – Niech to dunder świśnie!!!
- Zgadza się – powiedział po woli prawdziwy hydraulik. – Jestem tu, żeby pomóc. Franciszek Siepojap, starszy hydraulik sztabowy – przedstawił się. – Policzek już jest?
- Franciszek Siepojap – wyksztusił zachwycony Dzidek Mrożonka. – Prawdziwy, autentyczny, normalny hydraulik. W dodatku starszy sztabowy. Policzek jest. I Paciorek też.
- Paciorek? – zapytał podejrzliwie brodacz – Jaki Paciorek?
- No, Paciorek, ważniejszy od Policzka, ale nie sposobna mu się równać z prawdziwym hydraulikiem! Kot, Paciorek Feliks zdaje się.
- O Jezu Chryste, Chytry!!!
Franciszek Siepojap z nieoczekiwaną, sądząc po jego posturze, szybkością skoczył do mieszkania odpychając gospodarza.
- Mam nadzieje, że nie jest za późno – rzucił zdziwionemu gospodarzowi. – Inaczej już po tobie!!!
W tym momencie dał się słyszeć brzdęk garnczków i sztućców spadających na podłogę z wiszącej przy zlewie szafki. Franciszek Siepojap biegnąc wydobył z torby pokaźnych rozmiarów francuski klucz. Przekroczywszy kuchenny próg jęknął, biorąc jednocześnie potężny zamach ciężkim narzędziem. Dzidek Mrożonka wyrwany z chwilowego odrętwienia stał już tuż za Siepojapem. Kątem oka ujrzał umykającego Paciorka, w którego pysku szamotał się wściekle Policzek.
- Tu głupi człowieku!!! – Mysz krzyczała pod adresem Dzidka Mrożonki. – Nie wiesz, coś uczynił!!!
Nazwany głupcem stanął wobec tej sytuacji jak wryty, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Tymczasem „francuz” zataczając w powietrzu koła poszybował furkocząc za uciekającym kotem. Ten jednakże okazał się niezwykle zwinnym i w ostatniej chwili uskoczył pozwalając by śmiercionośny pocisk rozbił doniczkę z kwitnącymi begoniami i roztrzaskał z hukiem okienną szybę, by ostatecznie zatrzymać się na blaszanym parapecie. Siepojap nie dając z wygraną dopadł okna i nie zważając na potłuczone szkło wspiął się na parapet niebezpiecznie wychylając się na zewnątrz.
- Chytry!!! – ryknął hydraulik. – Zrób mu tylko krzywdę, a obedrę cię ze skóry żywcem!!!
Kocur przebiegał właśnie przez trawnik w kierunku pobliskich klombów, gdy nagle runęło w ślad za nim ujadając wściekle i tocząc pianę z pyska średnich rozmiarów, bliżej nieokreślonej rasy psisko. Kundel Ryża. W oczach hydraulika błysnęła nadzieja. Nie zważając na dzielącą go od ziemi trzymetrową odległość skoczył dobywając zza pasa pokaźny młotek. Dzidek Mrożonka, zamierzał przez chwilkę ruszyć w ślad za nim, ale zdjął go strach. Ruszył więc ku drzwiom i po chwili wybiegał już z klatki w ciepły dzień. Dostrzegł Chytrego, który w ostatniej chwili umknął kłom kundla wspinając się na dorodne bukowe drzewo. Pies pieklił się usiłując za wszelką cenę wdrapać się w ślad za uciekinierem. Ryż stał nieopodal na trawniku rechocząc świszcząco obejmując dłońmi z parówkowatymi palcami nabrzmiałe od żarła i piwska brzuszysko. Z kieszeni w różowych szortach, stanowiących w tej chwili prócz zdezelowanych sandałów jego jedyne odzienie, wystawał mu kawał swojskiej kiełbasy.
- Dalej! – ryczał – Bierz go, Endriu!!!
To krzyknąwszy wydobył z przepastnej kieszeni pęto kiełbasy i oderwał bardziej niż ugryzł pokaźny kawał.
- Rozszarp sukinsyna !!! – wrzasnął plując częściowo pogryzioną swojszczyzną. – Ścierwojada!!!
W tej chwili stanął obok niego Franciszek Siepojap. Mieczysław Ryż, mimo swoich niebagatelnych rozmiarów wyglądał przy nim niepozornie. Hydraulik zmierzył go lodowatym spojrzeniem i wycedził nie znoszącym sprzeciwu głosem:
- Zawołaj pan to bydle zanim wypruję mu flaki.
Na twarz początkowo zmieszanego Ryża, szybko wrócił bezczelny, wrednawy uśmieszek.
- Co się pan tak gorączkujesz – odparł chowając kiełbasę do kieszeni. – Sam żeś pan kota chciał przed chwilą ubić, a teraz się do mnie przypieprzasz. Jakby nie mój Endriu, to byś pan kota przez ruski miesiąc nie uświadczył.
- Wołaj pan psa, albo będzie z niego zimny trup za chwilę.
Mówiąc, Siepojap nie spuszczał oka z przemykającego po konarach drzewa Chytrego. Wiedział, że kot nie ma możliwości ucieczki. Do póki psisko ujada pod drzewem Policzkowi nic nie grozi.
- Panie hydrauliku – odezwał się milczący dotychczas Dzidek Mrożonka. – Zatłucz pan obu. Znaczy się psa i Ryża.
Siepojap nie słuchając ruszył w kierunku drzewa, na którym skrył się kocur z Policzkiem w pysku. Pies zaczął teraz dla odmiany ujadać na hydraulika, ale gdy ten zbliżył się, zwierzę ucichło i zaczęło łasić mu się do nóg.
- O karwasz mać – Ryż ze zdziwienia rozdziawił szczerbatą paszczę. – Nie wierzę w to. Toż to nie może być, żeby Endriu się tak dał.
- Co się pan dziwisz – skomentował Dzidek Mrożonka. – Przecież to prawdziwy hydraulik, i to starszy sztabowy.
- Aaaa – szepnął ze zrozumieniem i nutą obawy w głosie Ryż. – Chyba, że tak. Ale co taki robił u pana w chałupie?
Zagadnięty nie słuchał, co sąsiad do niego mówił, będąc całkowicie pochłoniętym obserwacją Franciszka Siepojapa. Ten stał pod drzewem wpatrzony między konary ważąc w dłoni śmiercionośny młotek.
- Słuchaj Chytry – powiedział głośno, ale nie krzyczał. – Nie masz szans. Puść Policzka, a pozwolę ci odejść. Ale nie daruję. Załatwię cię następnym razem.
Kot położył mysz na konarze i przytrzymując szamoczącego się małego hydraulika łapą rzekł:
- Nie wierzę ci, Szczupły. Puszczę małego, a ty rozpieprzysz mi łab młotkiem, tak jak w zeszłym miesiącu Bystrej. Kutas z ciebie wyjątkowy.
Szczupły tym samym monotonnym, wyzutym z emocji tonem kontynuował negocjacje.
- Dobrze wiesz, że nie miałem wyjścia. Ta pipa naszczała mi do torby na narzędzia. Do tej pory cuchnie. Kombinerki mi zardzewiały. To nie było fair.
Chytry wiedział, że hydraulik ma rację. Pewnych reguł nie wolno było łamać. I była za to tylko jedna kara.
- Zawsze staram się być w porządku wobec was, chociaż szczerze nienawidzę wszystkich tych wąsatych pysków i najchętniej bym was wytępił do nogi bez żadnych reguł. Ale zasady to zasady. Puść Policzka.
Kot zastanawiał się przez chwilę. Rozważał takie rozwiązanie od początku. Nie miał wyboru. Musiał zaufać Siepojapowi.
- Dobra. Ale każ temu tłuściochowi zawołać to bydle. I odłóż narzędzia.
Ryż usłyszawszy niewybredny epitet pod swoim adresem ryknął znów plując kiełbasą:
- Gówno, pchlarzu! Zatłuczemy cię na cacy!!!
Szczupły wziął potężny zamach i odrzucił torbę o kilkanaście metrów, pochylił się nad psem i pogłaskał go delikatnie po łbie. Endriu zamerdał ogonem i pognał w kierunku usytuowanego w głębi osiedla sklepu spożywczego.
- Endriu!!! – darł się Ryż. – Wracaj tu natychmiast!!! Wracaj głupi sukinsynu!!!
To wykrzyknąwszy cisnął w psa ostatnim kawałkiem kiełbasy. Endriu capnął go w locie i nawet na chwilę nie zboczył z obranego kursu.
Chytry ocenił, iż pies znajduje się już w bezpiecznej odległości. Uwolnił Policzka, który puścił się w dół po pniu, uprzednio spluwając kotu między oczy. Po chwili siedział już na ramieniu Szczupłego.
- Schodzę. Pamiętaj, że dotrzymałem słowa.
Kot wolno, ostrożnie schodził z bezpiecznego drzewa. Gdy stanął na ziemi niedaleko hydraulików szepnął.
- Do następnego razu – powiedział uśmiechając się ironicznie do Policzka i ruszył susami w kierunku pobliskiego, gęstego od roślinności, bezpiecznego parku.
Nagle dał się słyszeć ostry huk wystrzału i zaraz po nim jeszcze jeden. Kot podskoczył, by po chwili rozlecieć się na kawałki spryskując posoką i fragmentami wnętrzności trawnik i pobliski krzew jałowca.
- Bingo!!!
W oknie swojego mieszkania wiwatował Dzidek Mrożonka ściskając w prawicy dubeltówkę.
- Nie na darmo byłem w wojsku – cieszył się. – Chcę zostać hydraulikiem!!!
Policzek szepnął coś na ucho Szczupłemu i ten bez słowa podszedł do torby, wyjął z niej młotek i cisnął nim z biodra z potworną siłą. Młotek utkwił ostrzejszym końcem w czole Dzidka Mrożonki skutecznie uśmiercając go na miejscu.
- Hydraulik dotrzymuje danego słowa – powiedział spokojnym tonem Siepojap. – Kot miał żyć. Choć był z niego kawał gnoja.
Podniósł torbę i skierował się do sklepu spożywczego. Przechodząc obok zatrwożonego Ryża wyjął z torby olbrzymie, lekko podrdzewiałe kombinerki, zacisnął mu szybko na głowie i trzema sprawnymi ruchami obrotowymi odkręcił ją od korpusu. Zewłok Ryża osunął się na chodnik obficie brocząc krwią, która szybko rozlewała się przybierając kształtem dojrzały kalafior. Hydraulik podrzucił głowę i mocnym kopem z woleja posłał ją pomiędzy drzewa.
- Nic tu po nas, Felek – oznajmił. – Chodźmy do sklepu.
- Racja – zgodził się Policzek. – Dwa kilo żółtego sera i cztery litry czerwonego wina?
- A ja?
- Kupię ci trzy torebki suszonych borsuczych jąder. OK.?
- Oby tylko były.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz