Władek krzątał się w kuchni próbując uratować potrawę, którą ważył na obiad. A zapowiadała się bardzo obiecująco. Mrożone udka kurczaka, warzywa i suszone boczniaki, które otrzymał jakiś czas temu od brata, wspaniale się komponowały zarówno smakowo, jak i zapachowo. Co też go podkusiło, żeby dodać do niemal gotowego już dania kawałek podeschłej podgardlanej, czy też zwykłej pasztetówki – sam nie był do końca pewien, co to było – którą znalazł w lodówce za słoikiem z kiszonymi ogórkami. Nawet nie pamiętał skąd ją miał. Nie cuchnęła, w ogóle nie wydzielała żadnej woni, przyjął zatem, że nada potrawie odrobinę gęstości. Pomylił się. Przygotowywany na bazie wymienionych wyżej składników i resztek fasolki po bretońsku pomidorowy forszmak w dalszym ciągu był wodnisty, a dodatek spowodował, że zaczął nieprzyjemnie pachnieć, a w dodatku miał lekko wyczuwalny smak starej skarpety. Nigdy nie próbował starej skarpety, ale smak w połączeniu z zapachem tak właśnie mu się skojarzył w pierwszym odczuciu i teraz nie mógł się go pozbyć. Rozgniótł ząbek czosnku. Pomógł tylko na chwilę. Gdy tylko pikantny dodatek zniknął pod bulgoczącą powierzchnią, woń ponownie wróciła. Dodał kolejno pieprz kajeński, zioła prowansalskie, lubczyk, paprykę chili, dolał keczupu, wkroił konserwowego ogórka, pleśniowego sera, lunął obficie sosu sojowego i octu. Na próżno. Forszmak, owszem, zmieniał smak, ale wyrazista nuta starej skarpety za nic nie chciała przestać dominować.
- Co za kurewstwo – mruknął pod nosem. – Jak tak dalej pójdzie, to będzie trzeba wszystko wyjebać do kibla. Tyle jedzenia zmarnować.
Zadzwonił telefon. Władek wyszedł do przedpokoju i podniósł słuchawkę starego, wysłużonego aparatu.
- Słucham?
- Klaudia ma zęby – usłyszał głos swojego starszego brata, Mietka.
- Co?
- Klaudia. Moja kaczka.
- Wiem, kim jest Klaudia. Ale co ona ma?
Władek czuł się niezręcznie ilekroć mówił o kaczce brata „ktoś”, ale wiedział, że jeśli określi ją inaczej narazi się na gniew, a nie miał na to ochoty. Poza tym odkąd Mietek nadał kaczce imię i zaczął z nią rozmawiać, znacznie poprawiła się jego kondycja psychiczna.
- Zęby – odparł Mietek. – Wyrosły jej zęby. W nocy.
- To niemożliwe. Przecież one w ogóle… znaczy się kaczki… ptaki… Klaudia nie może mieć przecież zębów!
- Ale ma. Mówiłem ci przecież, że jest niezwykła.
Tego Władek właśnie się obawiał. Że kaczka tylko przez jakiś czas będzie miała zbawienny wpływ na Mietka, a później jeszcze tylko mu się pogorszy. I najwyraźniej właśnie do tego doszło. Na samą myśl, że będzie musiał znów przechodzić przez chorobę brata zrobiło mu się chłodno.
- Przyjedź i sam zobacz – zaproponował Mietek.
- Byłeś z nią u wet… u lekarza?
- A po co?
- Po co? Bo to, do cholery, nienaturalne.
- Nieprawda.
- Przecież sam się zaniepokoiłeś, że wyrosły jej zęby. Inaczej byś nie zadzwonił.
- Zadzwoniłem, żeby się z tobą podzielić tą radosną wiadomością!
- Radosną?
- Oczywiście.
- Czemu uważasz, że uzębienie u kaczki jest pozytywnym zwiastunem?
- Ależ ty jesteś nieczuły! Albo wręcz tępy! Poza tym ona ma imię!
- No tak, hm, no przepraszam – zmieszał się Władek. – No ale może w takim razie mnie oświeć.
- Żartujesz sobie?
- Bynajmniej.
- No przecież to oczywiste.
- Mów.
- Ona dorasta.
Władek zacisnął dłoń na słuchawce aż ta niepokojąco zatrzeszczała.
- Przyjedziesz? Musimy to uczcić. Rodzice zawsze w takich chwilach świętują, cieszą się radosną chwilą, celebrują ją…
- Ta kaczka nie jest twoim dzieckiem! – nie wytrzymał Władek i zaraz pożałował. – Posłuchaj – próbował opanować nerwy. Przymknął oczy i usiłował wymyślić coś, co mogłoby załagodzić jego wybuch. – Czy… to znaczy ile tych zębów jej wyrosło?
- Wszystkie. Chyba. Nie wiem ile powinna mieć zębów. Ale ma ich przynajmniej czternaście.
- No widzisz. Powinieneś iść z nią do lekarza.
- Nie rozumiem. A to niby czemu?
- Słyszałeś kiedyś, żeby jakiemuś dziecku wyrosło nagle kilkanaście ząbków jednocześnie?
- No niby nie – głos Mietka wyraźnie posmutniał. – Ale Klaudia nie jest zwyczajnym dzieckiem! – ponownie się rozpogodził. – Ona jest taka wyjątkowa.
Władek kilkakrotnie odetchnął.
- Posłuchaj. Nie chcę cię straszyć, to na pewno nic takiego, ale wszelkie odstępstwa od ogólnie przyjętych norm, to dla każdego rodzica – przeklął się w duchu – powinien być sygnał do niepokoju. W końcu po co są lekarze? Chodzi się do nich, gdy coś jest nie takie, jak się przyjmuje, że jest normalne.
Po drugiej stronie linii zapanowało milczenie. Władek miał nadzieję, że udało mu się przekonać brata do wizyty lekarskiej. Miał wyrzuty sumienia, bo najpewniej znów zatrzymają go na obserwacji psychiatrycznej na kolejny miesiąc, ale przecież w obecnej sytuacji nie było lepszego rozwiązania.
- Halo? – zapytał, gdy milczenie brata trwało w jego ocenie zbyt długo. – Halo, Mietek? Jesteś tam?
Cisza ciągnęła się w nieskończoność, ale połączenie nie zostało przerwane. Władek słyszał krzątaninę, szelest odsuwanych i zasuwanych drzwi pokojowych, odgłosy rozmowy… To ostatnie szczególnie go zainteresowało. Od śmierci matki, Mietek mieszkał samotnie i rzadko przyjmował gości. Był dosyć specyficznym człowiekiem i ludzie raczej go nie rozumieli i stronili od jego towarzystwa.
- Halo! – krzyknął do słuchawki zaniepokojony. – Kto tam jest? Mietek, na miłość boską!
- Nic jej nie jest – usłyszał wesoły głos brata. – Dobrze się czuje i nie ma potrzeby jeżdżenie do lekarza. Mówiłem ci, że ona jest niezwykła.
Władek odetchnął z ulgą.
- A skąd wiesz, że nic jej nie dolega? – zapytał na tyle spokojnie, na ile był w stanie zapanować nad głosem. – Powiedziała ci?
- Oczywiście.
- Co?
- Jest głodna. Ona bardzo lubi kaszę mannę dwa razy kraszoną masłem, ale dziś chce coś bardziej treściwego. To przez ząbki. Chce je wypróbować. Mogą być parówki?
- Parówki? – niemal jęknął zaskoczony Władek. – A skąd ja…
- Nie ciebie pytałem – przewał Mietek. – Będę musiał kończyć. Ona jest bardzo głodna. I chyba przez to robi się nerwowa.
Trzask na linii oznaczał, że tym razem połączenie przeszło do historii. Władek stał nieruchomo ze słuchawką przyciśniętą do ucha.
- O kurwa – powiedział po chwili odkładając telefon.
Najwidoczniej z Mietkiem było gorzej niż kiedykolwiek. Co miał robić? Zadzwonić po pogotowie? Może po dzielnicowego? Albo zawiadomić któregoś z bardziej zaufanych sąsiadów? Tylko czy Mietek takich miał? Nie przypominał sobie.
Wszedł do kuchni i w tym momencie niezbyt przyjemny zapach skierował jego myśli na inne tory. Uniósł pokrywkę rondla i powąchał pyrkająca strawę. Skrzywił się i zrezygnowany zgasił palnik.
Niepowodzenie kulinarne tylko dodatkowo spotęgowało wzbierającą w nim frustrację, która zwolna zaczęła przeradzać się w złość. Zgrzytnął zębami i wrócił do telefonu. Wybrał z pamięci numer telefonu pogotowia. Po chwili usłyszał po drugiej stronie linii znajomy głos Dionizego Chłoda.
- Dzień dobry panie doktorze – powiedział. – Mówi Władysław Lamperia. Chciałby zamówić transport dla brata.
- Witam panie Władku – usłyszał. – Znowu się zaczęło? – bardziej stwierdził, niż spytał Chłód.
- Niestety.
- Te same objawy?
Władek od jakiegoś czasu korzystał z prywatnego pogotowia psychiatrycznego, którego usługi były nieporównywalnie bardziej humanitarne, niż szpitalne. Oczywiście wiązało się to z wcale niemałymi kosztami, ale nie dbał o to. Rachunki pokrywał zawsze Mietek. On sam zresztą wymyślił tą formę transportu i leczenia. Gdy objawy choroby psychicznej cofały się, Mietek był całkiem rozsądnym facetem. W odróżnień od „zwyczajnego” pogotowia, zgłoszenia odbierał tu lekarz, który starał się podczas rozmowy pozyskać jak najwięcej informacji mogących okazać się istotnymi przy ewentualnej konieczności użycia wobec pacjenta środków przymusu.
- Niezupełnie – odparł Władek. – To znaczy chodzi o Klaudię, wie pan, tę jego kaczkę.
- Oczywiście.
- Tyle, że tym razem on z nią rozmawia.
- To nic nowego – powiedział lekarz uspokajająco. – Pan Mieczysław niemalże bez przerwy z nią rozmawia.
- Pan mnie nie zrozumiał – wyjaśnił Władek. – Dotychczas on tylko do niej mówił, a teraz utrzymuje, że z nią rozmawia. Słyszałem przez telefon.
- Nie przejmowałbym się tym tak bardzo. W jego głowie z pewnością rozbrzmiewa jej głos. To klasyczny przypadek.
- Ale on twierdzi też, że wyrosły jej zęby.
- Że co proszę?
- Powiedział mi, że Klaudii wyrosły zęby i właśnie zamierza ugotować jej parówki. Myślę, że powinniście go zabrać, zanim nie wpadnie na bardziej zwariowany pomysł.
- Jak pan sobie życzy – zgodził się Chłód. – Zaraz wyślę karetkę.
- Dziękuję. Proszę mnie poinformować, jak go przywieziecie.
- Oczywiście.
Władek odetchnął. Mimo, iż już wielokrotnie postępował w podobny sposób i wiedział, że jest to absolutnie konieczne i najlepsze rozwiązanie, za każdym razem czuł się, jakby zdradzał brata.
- Oj, Mieciu, Mieciu – mruknął pod nosem i ruszył z powrotem ku kuchni.
Otworzył okno, by przewietrzyć mieszkanie i spojrzał z wyrzutem na stojący na palniku rondel.
- Co też mnie podkusiło z tą pasztetówką? – bąknął sam do siebie. – Podgardlanką, znaczy – poprawił się. – Teraz trzeba będzie iść do sklepu. Chyba że…
Z nadzieją otworzył lodówkę, ale niemal w tym samym momencie przypomniał sobie, że przecież kawałek kiełbasy i żółtego sera, które przyszły mu do głowy, wylądowały w nieudanej potrawce. Bez większej nadziei na powodzenie obrzucił spojrzeniem puste półki i z rezygnacją wyjął butelkę jasnego piwa.
- Lepsze to, niż…
Konsumpcję przerwał mu świdrujący dźwięk dzwonka.
- Ki chuj się wlecze? – syknął odstawiając nie otwartą jeszcze butelkę i ruszył ku wyjściu.
Na klatce stał uśmiechnięty Mietek, który gdy tylko Władek otworzył drzwi, niemal wskoczył do mieszkania odpychając brata na stojący w kącie wieszak z ubraniami.
- Niespodzianka! – krzyknął przy tym wesoło.
Zatrzasnął za sobą drzwi i z chłopięcym wrzaskiem przemknął obok oniemiałego, zaskoczonego brata. Przez chwilę Władkowi przemknęło przez myśl, jacy obaj są do siebie fizycznie podobni mimo dzielących ich prawie sześciu lat. Gdy stali się dorośli i zatarła się, czy może raczej przestała być tak istotna dzieląca ich różnica wieku, znajomi, z którymi nie widywali się zbyt często, mylili ich, niektórzy brali ich za bliźniaków, lub też to Władka uważali za starszego. Tym bardziej było mu teraz przykro. Patrzył na Mietka ściskającego pod pachą sporych rozmiarów pudło, brykającego wzdłuż i w poprzek mieszkania nie mogąc pozbyć się myśli, że przecież równie dobrze choroba mogła dotknąć jego. Objawiła się nagle, nie miała żadnego podłoża genetycznego, więc… I pomyśleć, że spotkała człowieka obdarzonego tak światłym umysłem, zdolnego, z perspektywami, przed którym otworem stała kariera naukowa. Cóż. Los chciał inaczej.
Władek pamiętał, jak po raz pierwszy Mietek miał atak choroby. Jechali wówczas razem autem Władka na koncert Iron Maiden, Mietek był świeżo po obronie doktoratu, Władka właśnie relegowano z uniwersytetu. Bez żalu z obu stron. Cieszyli się swoim towarzystwem, rozmawiali o ostatniej płycie ulubionego zespołu, o planach na przyszłość, rodzinie, znajomych, o filmach. Było wesoło. W pewnym momencie Mietek przestał się śmiać i kazał bratu zjechać na pobocze. Jechali akurat przez leśny odcinek drogi, miejsc do parkowania było pod dostatkiem, więc Władek szybko spełnił prośbę brata. Gdy tylko zatrzymał, Mietek spojrzał na niego poważnie.
- Odchodzę, Steve – powiedział otwierając drzwi.
Władek pamiętał, że zupełnie nie miał pojęcia, o co chodzi.
- Co? – zapytał. – Co ty, człowieku? Spóźnimy się na koncert!
- Odchodzę – powtórzył Mietek. – Nie możemy już dłużej razem grać. Powiedz chłopakom, że ich przepraszam, ale nie mogę już tego znieść, duszę się. Długo o tym myślałem, czekałem tylko na właściwy moment, impuls. I to właśnie nastąpiło, Steve. Wczoraj zadzwonił do mnie Tony. Odchodzę do Black Sabbath.
Władek siedział z otwartymi ustami patrząc jak Mietek ukradkiem ociera z kącika oka łzę, wychodzi z samochodu i znika między drzewami. Początkowo sądził, że brat odgrywa przed nim jakąś zasłyszaną historyjkę, tyle, że dziwiło go, że robi to tak doskonale. Iście dramatyczna rola. Gdy minęło dobrych kilkanaście minut Władek zaczął brata szukać, ale bezskutecznie.
Mietek odnalazł się po trzech dniach w jakimś prowincjonalnym szpitalu, gdzie został przywieziony w kaftanie bezpieczeństwa przez pogotowie. Był brudny, zachowywał się agresywnie. Gdy Władek przyjechał w celu dokonania identyfikacji nie posiadającego dokumentów mężczyzny, Mietek był tak opuchnięty od nafaszerowania środkami uspokajającymi, że Władek ledwo go poznał. Nie było z nim absolutnie żadnego kontaktu. Sanitariusze twierdzili, że gdy próbowali zabrać go z baru, z którego otrzymali zgłoszenie, Mietek zarzekał się, że jest muzykiem jadącym w trasę koncertową, a bagaż wraz ze wszystkimi dokumentami skradziono mu na lotnisku. Twierdził, że nazywa się Nicko McBrain…
Po ponad dwudziestu latach od tamtych wydarzeń Mietek stawał się wspomnianym perkusistą kilka razy do roku. Oczywiście za każdym razem nagle, w najmniej spodziewanym momencie, co bywało wielce kłopotliwe i uciążliwe, gdyż na ogół znikał jak kamfora. Po jednej z przemian nie udało się go odnaleźć ani pracownikom pogotowia, ani policji. Pojawił się w mieszkaniu Władka po jakimś tygodniu z małą kaczką pod pachą. Od tej pory był zupełnie innym człowiekiem. W pewnym sensie. Stał się opiekuńczy, cała jego uwaga była poświęcona Klaudii, jak raczył ochrzcić zwierzę. Od trzech lat w jego życiu nie pojawił się Nico, a ptak sprawiał, że Mietek ani myślał o jakiejkolwiek odmianie.
- Przyjechaliśmy się pochwalić – powiedział radośnie Mietek. – Nie sądziłeś chyba, że pozwolimy ci przegapić takie doniosłe wydarzenie, co nie?
Władek z politowaniem popatrzył na brata, który zdążył rozgościć się w saloniku.
- No chodźże! – krzyczał. – Nie każ na siebie czekać! I powiedz, co nam tak pięknie pachnie?
Władek wszedł do pokoju w momencie, w którym brat otwierał pudełko.
- Ładnie pachnie, co skarbie? – zapytał Mietek.
- Ślicznie – odpowiedział mu zniekształcony głos.
Władek skrzywił się zniesmaczony.
- Przestań się wydurniać bardziej niż … – ugryzł się w język, choć przez chwilę miał ochotę wygarnąć bratu, co myśli o jego zdolnościach brzuchomówczych, ale zrezygnował wpół zdania.
Mietek wyjął kaczkę z pudła i postawiają na ławie. Klaudia miała białe upierzenie, zawiązaną na szyi czerwoną kokardkę, na łapkach tej samej barwy zrobione na drutach włóczkowe bamboszki, czarną czapeczkę pilotkę i gogle. Ptak zatrzepotał skrzydłami. Władek pokiwał głową z rezygnacją.
- Posłuchaj, Mietek – powiedział. – Naprawdę cieszę się, że wam się dobrze układa, ale…
- Klaudia – przerwał mu brat. – Pokaż wujkowi ząbki.
Kaczka ochoczo otworzyła pomarańczowy dziób i zaprezentowała błyszczącą nienaganną bielą klawiaturę. Oczy Władka, mimo iż szeroko otwarte nie oddawały nawet w małej części zdziwienia, jakie go ogarnęło.
- Coś… – wydukał. – Coś ty jej zrobił?
- Śliczne, co nie? – cieszył się Mietek. – Dasz wiarę? Wszystkie wyrżnęły się tej samej nocy.
- Wyrżnęły? Przecież kaczki nie mają dziąseł…
- To nie jest żadna kaczka! – ryknął Mietek.
Jego twarz w jednym momencie przeszłą metamorfozę. Nagle znikła z niej beztroska radość ustępując miejsca furii. Klaudia skuliła się szukając kryjówki za pudełkiem, Władek cofnął się o krok.
- W porządku, stary – powiedział z przestrachem. – To przez zaskoczenie. Normalnie szok, że jednej nocy Klaudii wyrosły wszystkie zęby.
Mietek przez chwilę mroził go wściekłym spojrzeniem, poczym na powrót stał się dumnym wesołkiem.
- No nie prawdaż? – przyznał promiennie. – No chodź, maleńka. Nie kryj się przed wujkiem. Odkąd wyrosły – zwrócił się do brata – zrobiła się strasznie nieśmiała, słodki głuptasek.
Kaczka lękliwie wychyliła głowę zza pudła.
- No – zachęcał Mietek. – Nie daj się prosić.
Cała sytuacja mocno tkwiła w absurdzie. Władek nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że ptak zachowuje się tak, jakby doskonale rozumiał o czym rozmawiają. Ale czy to było niemożliwe? Nienormalne? Czyż podobnie nie zachowują się psy, koty, czy inne tresowane zwierzęta? Tylko czy można było tak wyszkolić kaczkę? Wątpił, chociaż z drugiej strony? Mietek był nieprzeciętnym człowiekiem, do tego jego mózg funkcjonował niestandardowo i trudno było stwierdzić, do czego jest zdolny. Ponadto Władek zupełnie nie znał się na kaczkach, co również mogło być nie bez znaczenia przy osądach możliwości tych ptaków.
Mietek usiadł na wersalce układając sobie Klaudię na kolanach.
- Poczęstujesz nas obiadem? – zapytał. – Zdradzisz, co tak wykwintnie pachnie? Smakowicie, nieprawdaż?
Władek dałby głowę, że ptak skinął głową. Zrobiło mu się gorąco i zaraz przeszedł go dreszcz. Coś było nie tak. Początkowo zakładał, że jego brat przechodzi kolejne silne załamanie i w amoku pokusił się o włożenie ptakowi czegoś w rodzaju sztucznej szczęki, ale patrząc na wyszczerzone w uśmiechu zęby gotów był przysiąc, że są prawdziwe, a kaczka jest naturalnie zadowolona. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to jest niemożliwe ale fakty były, jakie były.
- No więc? – domagał się brat.
- Co?
- Herbatę chociaż zrób. Co prawda byłoby miło, gdybyś podał coś symbolicznego da wrzucenia na ząb. Przecież oboje czujemy, że coś dobrego uważyłeś.
- A dajże spokój – Władek machnął ręką. – Taki świetny forszmak zmarnowałem. Na twoich boczniakach i drobiowych udkach – wyjaśnił i przeklął się w duchu, za ten drobiowy dodatek.
- Pachnie świetnie – stwierdził Mietek ignorując źródło obaw brata.
- Kurewsko cuchnie.
- No wiesz? – obruszył się Mietek. – Uważałbyś na słowa.
Władek znów odniósł wrażenie, że kaczka zrobiła zniesmaczoną minę.
- No tak – zmieszał się. – Przepraszam. Znaczy się, mogę zasadniczo poczęstować. Ale dodałem na koniec kawałek pasztetówki. Nie był to dobry pomysł. Zupełnie nieudany – marudził pod nosem kierując się do kuchni. – Właściwie to chyba nie pasztetówka, tylko podgardlanka to była nawet…
- Podgardlanka!
Władek stanął jak wryty. Był pewien, że to nie było słowo wypowiedziane przez jego brata, tylko dziwny, zniekształcony głos, coś jakby… gdaknięcie? Odwrócił się powoli i z lękiem spojrzał na ptaka. Klaudia szczerzyła do niego bukiet zębów machając przy tym skrzydłami.
- Podgardlanka! Podgardlanka! – krzyczała, czy raczej bardziej na miejscu byłoby stwierdzenie głośno gdakała.
Zanim Władek zdołał w jakikolwiek sposób zareagować rozdzwonił się telefon. Bez zastanowienia podszedł do aparatu na sztywnych nogach i machinalnie podniósł słuchawkę.
- Tak?
- Panie Władysławie, – usłyszał głos lekarza – chłopcy są pod mieszkaniem pańskiego brata, ale zdaje się, że nikogo nie ma w środku. Sąsiedzi twierdzą, że widzieli, jak wychodził jakiś czas temu. Co mają robić? Nie możemy niewiadomo ile stać pod blokiem.
Władek przymknął powieki i odetchnął głęboko.
- Przyjedźcie do mnie – powiedział cicho.
- Do pana do domu?
- Tak.
- Pański brat jest u pana?
- Tak.
- Rozumiem, że nie bardzo pan może rozmawiać?
- Zgadza się.
- Jest jakieś zagrożenie.
- Myślę, że tak.
- Jest z kaczką?
- Oczywiście.
- Będziemy najszybciej jak to możliwe.
- Mam nadzieję.
- Do dziesięciu minut.
- Dziękuję.
Rozłączył się i wróciło kuchni. Czekali na niego oboje. Mietek świdrował go podejrzliwym spojrzeniem, Klaudia łypała na niego z groźbą w oczach jednocześnie próbując zsunąć dziobem przykrywkę rondla z cuchnącą potrawką.
- Z kim gadałeś? – zapytał Mietek.
- Podgardlanka! – zagdakała kaczka zrzucając z brzdękiem pokrywkę.
- Dzwonili z pizzerii – odparł Władek. – Zamówiłem pizzę, bo nie jestem zadowolony z obiadu, który uwarzyłem.
Potwierdzali składniki i adres, bo facet, który przyjmował zamówienie coś pokręcił. Ale wy oczywiście, jeśli tylko macie ochotę, możecie poczęstować się potrawką.
- Podgardlanka!
- Mamy jeść z garnka? – zapytał cynicznie Mietek.
Władek otworzył szafkę z naczyniami i stanął niepewnie przed kuchenką. Dostępu do rondla broniła Klaudia zamaszyście łopocząc skrzydłami i powtarzając w kółko:
- Podgardlanka! Podgardlanka!
- Idźcie, proszę, do salonu – powiedział gospodarz. – Muszę to odrobinę podgrzać i podać gościom jak przystało. Nie podejmę was przecież jak jakąś swołocz.
- No – ucieszył się Mietek. – Wreszcie zacząłeś gadać jak człowiek – mrugnął do kaczki. – Chodźmy skarbie.
- Hurra! – Klaudia łopocząc skrzydłami skoczyła mu w ramiona. – Podgardlanka!
Władek został sam. Z pokoju dochodziły go odgłosy wesołej rozmowy i zabawy. Jemu do śmiechu nie było. Działo się coś niedobrego, nienaturalnego i, co gorsze, nie miał najbledszego pojęcia, jak to wyjaśnić. Próbował uspokoić się przywołując w myśli stwierdzenie, że wszystko da się racjonalnie wyjaśnić, wystarczy tylko pomyśleć. A więc o co tu chodziło? Jedyne, co tłumaczyło takie wydarzenia, to to, że Mietek wytrzasnął skądś robota w cielesnej powłoce kaczki. Potwierdzałby to dość ograniczony repertuar słów, jakim dysponowała potencjalnie elektroniczna Klaudia. Pewnie miała niezbyt skomplikowane oprogramowanie. Mogła działać na pilota, który Mietek miał pewnie ukryty w kieszeni. Innego wytłumaczenia nie było. Możliwość inteligentnej, tresowanej kaczki raczej odrzucał. Zdecydowanie odrzucał.
Mieszał potrawkę próbując nie wdychać coraz mocniej cuchnących oparów. Miał nadzieję, że pogotowie przyjedzie w obiecanym czasie. Po kilku minutach mieszania forszmak zaczął bulgotać i smród stał się niemal nie do zniesienia. Wyłączył palnik i spojrzał na zegarek. Cóż z tego, jak nie skontrolował czasu kończąc telefoniczną rozmowę? Przeklął się w duchu za niefrasobliwość. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność i gdy zaczął się już poważnie niepokoić usłyszał dzwonek u drzwi. W tym samym momencie z pokoju obok doszedł go brzdęk tłuczonego szkła i huk przewalającego się na podłogę regału. Władek aż wypuścił z dłoni w połowie wypełnioną potrawką miseczkę i rzucił się do drzwi. Ubiegł go Mietek, który gdy Władek wybiegł na korytarz z parującym cuchnąca wonią rondlem, właśnie wskazywał na niego palcem.
- Uważajcie panowie – mówił do sanitariuszy. – Właśnie wpadł w furię.
Zanim Władek zdołał zorientować się o co chodzi, leżał już obezwładniony na podłodze.
- Panowie, to pomyłka! – krzyknął.
- Trzy jednostki fenobarbituralu – zaordynował Dionizy Chłód.
- Panie doktorze, to ja, Władysław Lamperia! To jego mieliście zabrać! - krzyczał Władek wskazując na brata – Mieczysława!
- Lepiej zachowajcie ostrożność – przestrzegł Mietek. – Tak jeszcze nigdy się nie zachowywał. Usiłował mi wmówić, że jest mną, a ja nim. Potem rzucił się na mnie z toporkiem do siekania kotletów i groził rondlem!
- On łże!
- A kaczka? – zapytał lekarz.
- Włożyłam ją do pudełka – odparł spokojnie Mietek. – Wystraszyła się, jak Mietek zaczął wariować.
- To nieprawda? – zaprzeczył cicho Władek.
Środki uspokajające zaczęły już działać, mężczyzna coraz mocniej czuł ogarniający go zupełny bezwład. Umysł miał jeszcze w miarę trzeźwy, słyszał i rozumiał dobiegające jego uszu słowa, ale nie był w stanie nic zrobić ani powiedzieć.
- Co tu tak śmierdzi? – zapytał jeden z sanitariuszy.
Wobec pytającego wzroku Chłoda, Mietek odparł:
- Nie wiem. Brat przyniósł jakąś swoją potrawkę i uparł się, że ją przyrządzi. Nie docierało do niego, że to tak okropnie cuchnie.
- To nic dziwnego – stwierdził lekarz zaglądając do garnka i krzywiąc się z odrazą. – Chorzy umysłowo często czują zapachy, których nie ma, lub też odwrotnie. A pan? – spytał patrząc uważnie na Mietka. – Dobrze się pan czuje?
- Ja tak – odparł Mietek. – Trochę jestem roztrzęsiony, ale generalnie w porządku. Byłem niedawno przeziębiony, stąd te worki pod oczami. A dla czego?
- Wygląda pan na bardzo zmęczonego – stwierdził Chłód. – Próbował pan tego?
- Nie no co pan? Mietek opędzlował jedną miseczkę i brał się za drugą, gdy zadzwoniliście. A czemu pan pyta?
- Pływają w tym jakieś grzyby.
- Mówił, że boczniaki.
Lekarz uśmiechnął się pod nosem.
- Boczniaki? – powąchał raz jeszcze i ponownie skrzywił się mocno. – Wątpię. Chłopcy, weźcie próbkę tego do analizy. A pan niech się tego szybko pozbędzie. Najlepiej do sedesu wywalić, żeby jeszcze jakieś bezpańskie zwierzęta się nie potruły.
- Co pan powie? – dziwił się Mietek udając zdziwienie. – To niemożliwe. Twierdzi pan, że brat chciał mnie otruć?
- Nie wiem. Może nie miał złych zamiarów. Najpierw musimy zrobić badania. Może to po prostu tylko paskudnie nieudana potrwa.
- Na pewno tak.
- Chociaż jeśli te grzyby są trujące, to też tłumaczyłoby po części jego zachowanie.
Sanitariusze rozłożyli wózek i posadzili na nim półprzytomnego Władka.
- Dobra – powiedział Dionizy. – Będziemy w kontakcie.
- Oczywiście – zgodził się Mietek. – Proszę dzwonić, jak będziecie mieć jakieś konkretne wyniki.
- No to do widzenia.
- Do widzenia, doktorze, dziękuję za pomoc.
- Aha – Chłód zatrzymał się w progu. – Byłbym zapomniał. Co z Klaudią?
- Z Klaudią?
- No, z tą jego kaczką.
- No a co ma być? Siedzi w pudełku.
- Możemy zabrać ją do czegoś w rodzaju schroniska, czy ogrodu zoologicznego mieszczącego się przy klinice. Wśród pacjentów zamiłowanie do zwierząt nie jest rzadkością. Wychodzimy naprzeciw ich potrzebom. Rozwijamy się, że tak to ujmę.
- To wspaniale – ucieszył się Mietek. – Ale nie będzie to konieczne. Zaopiekuję się nią. Jak brat lepiej się poczuje, niech wie, że ma rodzinę, że jego ulubienica miała troskliwą opiekę. Wie pan, takie moralne wsparcie.
- Gdyby jednak były jakieś kłopoty, proszę dzwonić.
- Oczywiście, dziękuję.
Drzwi się zamknęły, kroki na chodach ucichły. Mietek odczekał jeszcze chwilę patrząc przez judasz, poczym wrócił do pokoju i otworzył pudło. Kaczka ochoczo wyskoczyła na stół.
- No i jak? – zapytał.
- Cudnie! Cudnie! – ucieszyła się Klaudia.
- No to teraz pooglądaj chwilę telewizję, – powiedział włączając odbiornik – a ja szybko się spakuję. Musimy się spieszyć. Za niecałe dwie godziny mamy samolot. Nie byłoby ładnie gdybyśmy się spóźnili na pierwszy koncert. Ozzy byłby wściekły.
2 komentarze:
Tony a nie Tonny i Nicko a nie Nico,karygodne błędy Grzegorzu.A poza tym pozdrówki od Szatana zabłądzonego na jakiś tam Wyspach Brytyjskich czy innym gównie.Ja jutro też nie mogę się spóźnic na koncert ale Laibacha a nie Ozzyego no i idę bez kaczki.
Szatan czuwa zawsze - danke i ave!
Prześlij komentarz