- No i co w nim takiego
fascynującego? – zdziwił się Siergiej Siemonowicz Nozdrze.
Naukowiec nie krył irytacji. Jego
najbliższy współpracownik Ławrentin Aleksiejewicz Podbródek zbudził go o
drugiej czterdzieści siedem w nocy, czy może raczej rano, i podekscytowanym
głosem poinformował o nieprawdopodobnym, wiekopomnym odkryciu. Nigdy wcześniej
coś podobnego nie miało miejsca, towarzysz Siergieja był człowiekiem raczej
opanowanym, spokojnym i ostrożnym. Zanim zdecydował się na wygłoszenie jakiegoś
osądu musiał wcześniej dogłębnie problem zbadać, poddać analizie i wykluczyć
wszelkie możliwości pomyłki, czy innego rozwiązania. Skoro zatem zdecydował się
na telefon o tak niefortunnej porze, Siergiej nawet do myśli nie dopuszczał, że
naukowiec może się mylić. Mimo potwornego zmęczenia i protestów żony zebrał się
w przeciągu kwadransa i po kolejnych trzech był już w Instytucie. Tu jednakże
czekał go zawód.
- Zwyczajny nieboszczyk – dodał
wyraźnie rozczarowany i rozdrażniony.
- Nieprawda – zaprzeczył gorliwie
Podbródek.
Nozdrze przyjrzał się trupowi raz
jeszcze.
- Ma podbite oko – zauważył i nagle
doznał olśnienia. – O matko! – krzyknął. – Przecież to Alosza Przyszczęce! Skąd
wiedziałeś, że interesuję się boksem?
- Co? – tym razem to Ławrentin
zdawał się nie rozumieć ekscytacji współpracownika.
- Alosza Przyszczęce! – powtórzył
niemalże uradowany Siergiej. – Mistrz świata w wadze lekko pół średniej. Zmarł
jakiś czas temu w wyniku przyjęcia mocnych ciosów w walce w obronie tytułu
przeciwko Johnnyemu Cztery Ręce. Wygrał, ale niedługo potem zasłabł i zmarł w
drodze do szpitala. Szkoda. Był z niego wielki talent.
Siergiej chwilę kiwał głową z
uznaniem i nagle zmarszczył brwi.
- Moment – powiedział. – Przecież
walka odbyła się jakieś pół roku temu – spojrzał na Ławrentina pytająco. – Co
to ma do cholery znaczyć.
- Zaczynasz rozumieć – nie bez dumy
odparł naukowiec.
Nozdrze raz po raz przenosił wzrok z
Aloszy na Podbródka i w końcu rzekł.
- Gówno rozumiem. Trzymałeś
tragicznie zmarłego bokserskiego mistrza świata wagi lekko półśredniej w
chłodni przez pół roku i wezwałeś mnie w środku nocy, żeby mi go pokazać?
- Można tak powiedzieć, ale w
bardzo, bardzo dużym uproszczeniu.
- Znaczy się?
- Nie jest istotne, że to mistrz
bokserski. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
- Jak to?
- Szczerze mówiąc, nawet nie miałem
pojęcia, że to bokser. Nie interesuję się sportem.
Siergiej miał minę skrajnie
zdziwionego człowieka.
- Chcesz mi powiedzieć, że trzymałeś
w lodówce ciało mistrza świata nie mając pojęcia, że to mistrz świata?
- To prawda. To, że był mistrzem
świata nie ma tu żadnego znaczenia.
- Jak to? To na cholerę wziąłeś
ciało mistrza świata? Mogłeś wziąć jakiegoś średnie klasy zawodnika, który
dokonał żywota. Mimo, że prasa o tym nie pisze, w świecie bokserskim śmierć, to
nie coś deficytowego.
- Nie rozumiesz. Chodzi mi o to, że
nie ma najmniejszego znaczenia, że on był bokserem. W ogóle nie ma znaczenia
kim był. Wcześniej. Ważne kim się stał.
- Czyli, że równie dobrze mógłby to
być jakiś, dajmy na to, hydraulik? Albo spawacz?
- Dokładnie tak.
- To po jaką cholerę brałeś mistrza
świata?
- Bo był akurat pod ręką.
- Co?
- Przestać czepiać się tego, do kogo
należało to ciało. To nie ma najmniejszego znaczenia. To czy był bokserem,
spawaczem, mleczarzem, prawnikiem, piosenkarzem, czy papieżem nie ma nic do
rzeczy. To nieboszczyk.
Nozdrze zagryzł wargi.
- Z punktu widzenia funkcji
życiowych, to faktycznie nie ma znaczenia.
- No. Wreszcie mówisz do rzeczy.
- Czyli chcesz powiedzieć, że…
- Chcę żebyś w tym tu egzemplarzu widział
wyłącznie nieboszczyka.
- Wyłącznie nieboszczyka?
- Tak.
Siergiej Siemonowicz podrapał się po
skroni.
- Załóżmy, że tak jest.
- A jest?
Naukowiec westchnął i pokiwał głową.
- Tak. Trup, to trup.
- No i właśnie w tym momencie musisz
przestać rozumować w ten schematyczny sposób.
- Że co proszę?
Ławrentin szybkim krokiem przeszedł
przez gabinet zabiegowy, otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz.
- Co ci jest?
- Szpiedzy są wszędzie.
- Szpiedzy?
- Błonnickiego.
- Błonnickiego?
- Nie słyszałeś o nim?
- Oczywiście, że wiem, kim jest
Rupert Błonnicki. Nie rozumiem tylko, czemu miałby cię szpiegować?
Podbródek uśmiechnął się nerwowo.
Zamknął drzwi na klucz i kilkakrotnie nimi szarpnął.
- Wyprzedziłem go, Sierioża.
Rozumiesz?
- Wyprzedziłeś?
- Zrobiłem to – Ławrentin
Aleksiejewicz niemal drżał z ekscytacji. – Gdyby Błonnicki się dowiedział, że
tego dokonałem, bezzwłocznie kazałby mnie wyeliminować. Między innymi dlatego
tu jesteś.
- Chyba nie za bardzo rozumiem.
- Nie mam gwarancji, że nie było
jakiegoś wycieku informacji – powiedział nerwowo się rozglądając. – Chociaż
starałem się zachować maksimum ostrożności. Ale nie ma co ryzykować. Chcę mieć
pewność, że moja praca nie pójdzie na marne. Albo, że ten pyszałkowaty bubek
przypisze sobie moje zasługi. I pewnie wykorzysta do niecnych celów. Chcę ci
przedstawić efekty mojej pracy. Jeśli mnie zabiją, ty będziesz jedynym, który
zna prawdę.
- Bardzo przyjemna perspektywa,
- Nie ironizuj.
- Jestem poważny, jak ten tu –
wskazał na Aloszę. – Niemalże.
Ławrentin puścił złośliwość mimo
uszu.
- Posłuchaj – rzekł. – Ten to, to
nie jest zwyczajny nieboszczyk.
- To już przerabialiśmy.
- To padlinator.
- Kto?
- Elektroniczny nieboszczyk.
- Elektroniczny? – Siergiej spojrzał
raz jeszcze na Aloszę, ale w dalszym ciągu nie mógł dopatrzeć się niczego
nietypowego. – Znaczy się taki terminator, tyle że martwy? To bez sensu.
Podbródek w dalszym ciągu nie
słyszał uszczypliwości.
- Ma wszczepiony, a właściwie
lepszym słowem będzie „zaimplementowany” całkiem autonomiczny endoszkielet,
wykonany z tytanowego stopu. Praktycznie niezniszczalny.
- A czip?
- Co?
- No czip. Terminator miał czip, na
którym znajdowało się całe oprogramowanie.
- Jemu to jest niepotrzebne.
- To jak działa?
- Zwyczajnie.
- Zwyczajnie?
- Tak jak widzisz.
Nozdrze mocno się skrzywił.
- Kpisz sobie?
- Bynajmniej.
- Posłuchaj. Ściągasz mnie w środku
nocy, pokazujesz trupa, potem mówisz o wiekopomnym odkryciu, a potem karzesz
się podniecać półrocznym nieboszczykiem Aloszy Przyszczęce. Co to ma niby być?
Jakieś nekroparty?
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? – Siergiej aż
zafurczał. – Sam nie wiem, o co mi chodzi! – wybuchł. – Każ mu coś zrobić! Daj
jakieś zadanie!
- Zadanie?
- Zadanie! Polecenie, pracę, misję.
Nie ważne jak to nazwiesz!
- Ale przecież on właśnie wypełnia
swoją misję! Czy ty tego nie widzisz?
- Kurwa, nie!
- Jak to? Przecież masz go tu, przed
oczami. Na wyciągnięcie ręki.
- Kogo?
- Padlinatora!
- Ale on tylko leży!
- Bo jest martwy, to co ma niby
robić? Jeździć rowerem? Jeżdżący rowerem nieboszczyk byłby dla ciebie bardziej
do przyjęcia, niż spokojnie spoczywający na stole operacyjnym?
- Ale mówiłeś, że ma endoszkielet z
tytanu! Że jest jak terminator!
- Bo jest, tyle, że martwy.
- To co on ma robić?
- Nic. Leżeć. Przecież jest martwy.
I dlatego Błonnicki nie może się o nim dowiedzieć.
- Bo co?
- Bo wszczepi mu czip.
*
Tydzień później.
Pogrzeb Ławrentina Aleksiejewicza
Podbródka odbył się bez specjalnej pompy. Władze Instytutu nie chciały
sensacji, niepotrzebnego rozgłosu, tłumu ciekawskich reporterów i wścibskich
dziennikarzy. Wszystkim zależało, żeby tragiczna śmierć naukowca jak
najszybciej odeszła w zapomnienie. Na cmentarzu oprócz rodziny i najbliższych
współpracowników było kilku nieznanych Siergiejowi żołnierzy, wśród których
rozpoznał widzianego niegdyś na zdjęciu Ruperta Błonnickiego. Zaniepokoiło go
to odrobinę, ale nie dał po sobie poznać, że w ogóle wie, kim jest mężczyzna.
Na stypę nie poszedł – wykpił się
migreną. Nienawidził takich spotkań, zwłaszcza, że widział iż w kierunku domu
pogrzebowego, w którym przygotowana była dla żałobników pożegnalna uroczystość
zmierza również wojskowy orszak. Nie chciał przebywać teraz w towarzystwie
Błonnickiego. Odkąd Ławrentin zaprezentował mu padlinatora, odczuwał na myśl o
wojskowym pewnego rodzaju niepokój. Zdawał sobie sprawę, że to tylko
irracjonalne odczucie, ale mimo to nie potrafił mu się oprzeć. Wrócili wraz z
żoną prosto do domu i zanim zdążył zrzucić ciemny garnitur rozdzwonił się alarm
przy drzwiach wejściowych.
- Siergiej! – krzyknęła po chwili
Irina Michałowna. – Ktoś do ciebie!
Gdy naukowiec wyszedł do gościa,
przed drzwiami ujrzał odwróconego tyłem mężczyznę. Na ulicy przed bramą stał
zaparkowany motocykl.
- Słucham pana – powiedział starając
się, aby po barwie głosu nieproszony gość rozpoznał, że składa wizytę w
nieodpowiednim momencie.
Gdy nieznajomy odwrócił się ku
niemu, Nozdrze poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
- Dzień dobry, panie profesorze –
powiedział dziarsko i wesoło Alosza Przyszczęce. – Mam dla pana wiadomość –
dodał wyciągając ku zamarłemu w bezruchu naukowcowi.
Zanim Siergiej zdążył cokolwiek
powiedzieć, posłaniec wcisnął mu w zgrabiałe dłonie dużą, szarą kopertę i
zniknął z rykiem motoru.
- Kto to był, kochanie? – usłyszał
głos żony z głębi domu.
Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł
znaleźć odpowiednich słów. Cokolwiek próbował, więzło mu w gardle.
- Sierioża?
Co powinien zrobić? Przecież sam nie
wiedział, co właśnie się stało. To znaczy wiedział, ale nie potrafił tego
racjonalnie wyjaśnić. Co miał powiedzieć? Że właśnie dostał list od
elektronicznego nieboszczyka, który pół roku wcześniej był bokserskim mistrzem
świata wagi lekkopółśredniej?
Zaniepokojona milczeniem męża Irina
Michałowna wyszła na ganek.
- Skarbie, o co chodzi? – widząc
spopielałą minę mężczyzny dodała zatroskana: – Kto to był?
- Kto?
- Ten motocyklista?
- Motocyklista?
Wzrok kobiety spoczął na
prostokątnej przesyłce.
- Co to jest? Znowu ktoś umarł?
Wzięła kopertę do rąk.
- To pomyłka – wykrztusił.
- Pomyłka? Na liście jest twoje
nazwisko. Mogę otworzyć?
- Co?
Kobieta nie zastanawiając się
rozdarła papierowe opakowanie.
- Zaproszenie na mecz bokserski –
stwierdziła. – Na tym zdjęciu jest chyba ten facet, co przed chwilą tu był. Co
to ma znaczyć? Zaraz, zaraz. Alosza Przyszczęce? Czy to nie ten, co nie żyje?
- Ten sam – odparł Siergiej
Sjemionowicz. W jego głosie kobieta wyczuła napięcie i strach, a to nie
zdarzało się często. Z tego też powodu, gdy usłyszała krótkie: Pakuj się – nie
zadawała zbędnych pytań.
*
- No, Alosza – zachęcał trener,
słynny Jurgen von Harpagan. – Dawaj!
Zawodnik uderzał w tarczę z
nieprawdopodobną prędkością i mocą. Trzymający ją asystent raz po raz lądował
na deskach, choć masą przewyższał boksera niemalże dwukrotnie.
- Może tak całymi godzinami –
powiedział trener. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Nie mogłeś – Błonnicki pokiwał
głową. – Nigdy nie było takiego zawodnika.
- To niesamowite – zgodził się
szkoleniowiec. – Nie było. Jak pracuję w tym fachu blisko pół wieku. Poczynił
nieprawdopodobne postępy. Ma niespożyte pokłady energii, cios o sile boksera
wagi ciężkiej, szybkość dzięcioła. Nikt nie ma z nim szans.
- Inaczej by mnie tu niebyło –
wojskowy uśmiechnął się chełpliwie. – A jak z pozostałymi sprawami? Zdążysz
wszystko zorganizować?
Zanim trener zdążył odpowiedzieć,
Błonnicki dodał:
- To retoryczne pytanie. Inne
rozwiązanie jest niedopuszczalne.
Von Harpagan przyjrzał się Rupertowi
uważnie ściągając usta.
- Coraz mniej podoba mi się, jak się
do mnie zwracasz i co się tu dzieje.
- Twoje odczucia są nieistotne. Masz
tylko przygotować zawodnika do pojedynku i zorganizować mu właściwego
przeciwnika. Od tego zależy twoje te be o en te be. I całkiem spora sumka.
- To zabrzmiało jak groźba.
- Bzdura – Błonniki prychnął
poirytowany. – Ja nigdy nie grożę. To takie małostkowe. Przedstawiam ci tylko
hipotetyczną wersję zdarzeń.
- Inaczej śpiewałeś jeszcze miesiąc
temu.
- To ty inaczej słuchałeś.
- Powiedziałeś, że mam przygotować
zawodnika do walki i jeśli wygra, dostanę dwa miliony…
- Zgadza się.
- A jeśli przegra, nic się nie
stanie.
- I to też się zgadza.
- Więc po cholerę ta gadka o być
albo nie być?
- Proforma. Jak przegra, to nic się
nie stanie. Z mojego punktu widzenia nic się nie dzieje.
Trener skrzywił się w grymasie
skrajnego zniesmaczenia.
- Myślisz, że się ciebie przestraszę,
żołnierzyku?
- Myślę, że tak.
Błonniki miał rację. Von Harpagan
również to wiedział. Gdyby choć przypuszczałł, że Instytut macza w tym ręce nie
skusiłaby go żadna kwota. A teraz było za późno by się wycofać. Nie raz bywał
już w podobnych sytuacjach, w świecie bokserskim różowe kontrakty nie rzadko po
jakimś czasie nabierają szarych odcieni. Ale przynajmniej zawsze wszystko
odbywa się z zachowaniem jakichś pozorów, choćby iluzorycznych reguł. Wówczas
wszystkim lepiej się pracuje. A ten bubek zachowuje się, jakby był jakimś
pieprzonym Bogiem. I to jego cwaniackie, rodem z filmu dla gawiedzi „te be o en
te be”. Gówniany buc z Shitcity. Ale niestety on rozdaje karty w tej rozgrywce.
Przynajmniej na razie.
- Do roboty – powiedział bezczelnie
Rupert i odwracając się do trenera plecami sięgnął po telefon. – I co tam? –
rzucił do aparatu wychodząc z sali treningowej. – Dobra. Tylko bez drastycznych
ruchów, wszystko ma się odbywać naturalnie. Ma być gotowy najdalej za trzy
miesiące...
Więcej Von Harpagan nie usłyszał,
zresztą wcale mu na tym nie zależało mu. Szczerze nienawidził wojskowego i
każde jego słowo drażniło go bardziej, niż mocny cios. Starając się nie myśleć
o oficerze przeniósł całą uwagę na swojego podopiecznego. Alosza Przyszczęce
zakończył już tarczowanie i teraz dziarsko i cudownie podskakiwał ćwicząc ze
skakanką. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że jeśli ktoś nie
wiedziałby, że bokser ćwiczy ze skakanką, nie miałby szans tego zauważyć.
Alosza podskakiwał nieznacznie, używając do wybicia ciała w górę i jego
zamortyzowania przy lądowaniu wyłącznie siły mięśni śródstopia i palców. Nogi
miał idealnie wyprostowane i sztywne w kolanach, ręce wyciągnięte wzdłuż
tułowia, przylegały idealnie do ud, jakby były przybite doń na stałe. Tylko
nadgarstki Aloszy wykonywały wibrujące, błyskawiczne okrężne ruchy, które
wprawiały w ruch obrotowy skakankę tnącą powietrze ze świstem. Zawodnik
sprawiał wrażenie jakby był tłokiem w jakimś niewidzialnym mechanizmie. Von
Harpagan patrzył na niego zafascynowany. Nigdy nie widział tak doskonałej
motoryki, gry i koordynacji mięśni, sprężystości ścięgien. Organizm Aloszy
podczas rehabilitacji jakiej został poddany w Instytucie Błonnickiego przeszedł
jakąś doskonałą metamorfozę, której trener nie rozumiał i czuł przed nią coraz
większy respekt przeradzający się z wolna w lęk. Przyszczęce był świetnym
pięściarzem już przed walką z Johnnym Cztery Ręce, ale to co prezentował w tym
momencie nie pozostawiło złudzeń, co do jego obecnych nadludzkich
predyspozycji. Von Harpagan zaczął również dostrzegać coraz więcej minusów
takiej formy swojego podopiecznego. To nie było naturalne, by zawodnik wcale
nie odczuwał zmęczenia, nie krwawił nawet po silnym ciosie i, co najbardziej
dziwne, nie miał potem nawet sińca, czy wybroczyn. Początkowo Jurgen tłumaczył
to sobie wyjątkową odpornością zawodnika i szybkością jego reakcji na atak.
Błyskawiczne uniki czyniły w zasadzie czymś niemożliwym dosięgnięcie go przez
przeciwnika, co też wyjaśniało brak jakichkolwiek śladów na jego ciele nawet po
bardzo forsownych sparingach z bardzo doświadczonymi i dobrze wyszkolonymi
przeciwnikami. Z czasem jednakże Von Harpagan doszedł do przekonania, że Alosza
nie jest zwyczajnym, tyle że doskonale predestynowanym do odnoszenia sukcesów
zawodnikiem. Ostatecznym testem, było uderzenie łomem w potylicę. Trener
zaczaił się na boksera w tunelu prowadzącym z sali treningowej do szatni i gdy
ten go mijał, z całych sił zdzielił go żelaznym łomem w tył głowy. Alosza
poszedł dalej nawet się nie zatrzymując podczas gdy łom odbił się od jego
głowy, jakby Von Harpagan zaatakował pancerz wozu bojowego.
Jurgen bardzo cenił sobie wszelkie
trofea, jakie otrzymywał za swoje osiągnięcia najpierw w karierze zawodnika,
później dydaktycznie w szkoleniu młodzieży i seniorów. Medale, puchary,
mistrzowskie pasy… Wszystko to miało dla niego wielkie znaczenie, ale liczyła
się przede wszystkim sportowa rywalizacja. A Alosza Przyszczęce nie był
zwyczajnym tyle, że świetnie przygotowanym do waliki zawodnikiem i doświadczony
trener doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak jak równie pewny był tego, że
każdy kto wyjdzie przeciw Aloszy do ringu, już z niego nie zejdzie. I do czegoś
takiego on, Jurgen Von Harpagan, dopuścić nie może. Bez względu na zagrożenie
jakie to stwarzało. Trener znał metody Błonnickiego, szarej eminencji Instytutu
i honorowego członka sztabu szkoleniowego. Rupert pojawiał się zawsze, gdy
działo się coś nieszablonowego. Gdy któryś z zawodników zaczynał osiągać
ponadprzeciętne wyniki, lub jeśli wydarzyła się jakaś tragedia, z której
sportowe stowarzyszenie nie mogło być dumne, nagle zjawiał się czarny wojskowy
karawan z herbem Instytutu na drzwiach i, w zależności od okoliczności, kariera
zawodnika albo nagle wchodziła na niespotykane dotąd tory, lub też wszelki
słuch o nim ginął, jakby człowiek nigdy nie istniał.
Tym razem było podobnie, ale i
zarazem inaczej. Von Harpagan przeczuwał, że skala wydarzenia tym razem
znacznie przekracza wszystko to, czego dotychczas był mniej lub bardziej
bezpośrednim świadkiem.
*
Jechali autostradą na północ. Irina
Michałowna milczała odkąd mąż nakazał jej pakowanie, jak się po chwili okazało,
bardzo ograniczonego podręcznego bagażu. W zasadzie zabrali tylko niezbędne
dokumenty, pieniądze, karty płatnicze, laptopa, lekarstwa, trochę artykułów
higienicznych i żywność nadającą się do dłuższego przechowywania. Irina była
przerażona. Jej mąż zdradzał symptomy paranoi. Nie odzywał się, jeśli nie
liczyć ponagleń, miał nerwowe ruchy, nie chciał udzielić jej żadnych wyjaśnień
ani zdradzić celu podróży. Zaczęli rozmawiać dopiero gdy przekroczyli granicę
okręgu i wyjechali na drogę ekspresową.
- Powiesz mi wreszcie, o co tu
chodzi? – zapytała.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
- To chociaż, dokąd jedziemy?
- Do znajomego.
Nie było sensu dalej pytać. Jechali
bez przerwy aż do zmroku i potem jeszcze przez połowę nocy. Zatrzymali się
dopiero, gdy osiągnęli pas wód terytorialnych. Jako miejsce popasu Siergiej
wybrał mało atrakcyjny z wyglądu motel o dziwacznej nazwie znajdujący się przy
odnodze głównej trasy prowadzącej wprost do The Bolshoj – największego miasta
tej części Wybrzeża.
„Motel pod wesołą kapustą” brzmiał
szyld. Lokal nie przypadł Irinie Michałownej do gustu, ale nie protestowała
widząc, ze mąż nieco się odprężył wjeżdżając na niewielki, osłonięty drzewami
plac przy zaniedbanym wysokim parkanie grodzącym budynek i jednocześnie
oddzielając go od wyżwirowanej drogi.
- To bardzo dobrze, – powiedział
parkując – że hotel nie jest okazały i leży na uboczu. Ostatnie czego nam teraz
trzeba to gwarne miejsca pełne wścibskich spojrzeń. Spędzimy tu tylko kilka
godzin. Z samego rana powinno udać mi się skontaktować ze znajomym. Musimy
działać szybko ale przy tym bardzo ostrożnie i rozważnie. Rozumiesz? –
zakończył gasząc silnik i spoglądając na kobietę poważnymi, mądrymi oczami.
Kobieta popatrzyła na męża. Miała
wrażenie, że w przeciągu tego tygodnia zestarzał się bardziej, niż przez
ostatnich dziesięciu lat. Przybyło mu zmarszczek, kurze łapki w kącikach oczu
niepokojąco się pogłębiły i wydłużyły, włosy zmatowiały i pożółkły. A najgorsze
były oczy, które jakby zgasły i wypełniły się pustką.
- Wiem, że to z troski o mnie nie
chcesz powiedzieć mi o co chodzi – szepnęła, jakby bała się, że ktoś usłyszy ją
na tym pustkowiu. – Ale ja wiem. Za dobrze cię znam. To wszystko przez ten
projekt, nad którym przez ostatnie lata pracowaliście z Ławrentinem
Aleksiejewiczem? Dla tego on zginął, prawda. Zabili go? To wcale nie był
wypadek. I teraz chcą dopaść ciebie i też…
Siergiej położył żonie palec na
ustach, przytulił ją i pocałował w czoło.
- No już – powiedział. – Nic nam się
nie stanie. Jeśli będziemy ostrożni, nic nam nie będzie. A wiesz dla czego? Bo
jestem od nich mądrzejszy.
Milczeli chwilę, poczym wyszli z
auta. Dochodziła czwarta rano, ale jeśli wierzyć neonowi, motel przyjmował
gości dwadzieścia cztery godziny na dobę. Drzwi były otwarte, co zdawałoby się
potwierdzać ogłoszenie, świeciło się również we wnęce stanowiącej jednocześnie
bar i recepcję. Za ladą nie było nikogo, co nie było szczególnie dziwne, zwarzywszy
na porę. Siergiej nacisnął dzwonek zainstalowany na bocznej ścianie. Nic się
nie stało, ponowił więc wezwanie z podobnym skutkiem. Już miał zadzwonić po raz
kolejny, gdy z zaplecza doszło ich szuranie o podłogę ciężkich kroków. Po
chwili za ladą pojawił się niechlujny, zaspany mężczyzna ubrany w poplamioną
niegdyś białą koszulkę na ramiączkach i popielate, dresowa spodnie. Siwe
skołtunione włosy bezładnie sterczały na wszystkie strony, od kilku dni
niegolona twarz i przykry, odczuwany na odległość metra oddech zdradzały
nieprzychylny stosunek do higieny.
- Czego trzeba? – zapytał ziewając.
- Pokój – rzucił krótko Nozdrze. –
Na noc.
- Gotówka?
- Tak.
Mężczyzna chwilę przyglądał się
gościom ziewając i czochrając z szelestem pod koszulką po obficie obrośniętej
siwiejącymi włosami piersi. Na dłużej zatrzymał wzrok na Irinie oceniając ją
bezczelnie wzrokiem satyra, poczym sięgnął pod kontuar skąd wyciągnął pieczone
kurze udko i wgryzł się w nie łapczywie.
- To będzie dwieście za jeden pokój
– powiedział mlaszcząc i cmokając. – Chyba że dwa osobne mają być, to taniej
mogę policzyć – dodał uśmiechając lubieżnie.
Siergiej bez słowa rzucił na ladę
dwa banknoty. Portier pokiwał głową, skrzywił się, poczym bez słowa wytarł
tłuste palce o koszulkę, schował pieniądze do kieszeni spodni i sięgnął po
klucz.
- Trzysta osiem – powiedział
ponownie sięgając pod ladę, spod której wyciągnął notatnik. – Co szanowni
państwo życzą sobie na kolację?
- Nic – odparli jednocześnie.
- Mamy wyjątkowo wykwintną kuchnię –
zachęcał portier, który w jednej chwili jakby stał się zupełnie inną osobą. –
Zapewniam, że nie ma takiej potrawy, której nie bylibyśmy w stanie sprostać, a
z dużym prawdopodobieństwem, tu wyłącznie przez skromność nie użyłem słowa „z
pewnością”, umiejętności naszego mistrza kuchni przewyższą jakość wszystkich
doświadczeń i doznań podniebienia, jakich tylko kiedykolwiek byli państwo
łaskawi zakosztować. Kuchnie z całego świata, do tego napoje, wina…
- Dziękujemy, ale nie –
bezceremonialnie przerwał Siergiej. – Proszę o klucz.
Portier uprzejmy w momencie ponownie
ustąpił swojej wulgarnej wersji.
- Do południa trzeba opuścić lokal –
rzekł rzucając na ladę klucz. – Cisza nocna do szóstej rano – dodał z
porozumiewawczym mrugnięciem.
- Co za obleśny i wstrętny typ –
powiedziała z obrzydzeniem Irina gdy wspinali się po skrzypiących, wąskich
schodach. Gdyby nie ta cała sytuacja nie zostałabym tu nawet minuty. Może
pojedźmy kawałek dalej – dodała z nadzieją. – Ja mogę poprowadzić, nie jestem
zmęczona, ten typ całkowicie pozbawił mnie ochoty na sen. Nie wiem, czy jestem
w stanie w tym miejscu zmrużyć oko choćby na minutę.
- Rozumiem, skarbie – zgodził się
Siergiej. – Ale zrozum. Tu jest bezpiecznie, a to nasz priorytet. Naprawdę,
uwierz. Jeden obleśny staruch jest niczym w porównaniu z tym, co może czyhać na
nas gdzie indziej. Zaręczam ci, że ten typek już o nas zapomniał, a to dla nas
w tym momencie najważniejsze. Zobaczmy pokój – zakończył wkładając klucz do
zamka.
Pokój mile ich zaskoczył. Szerokie
schludnie zasłane łóżko ze świeżą, puchatą pościelą, przestronna czysta
łazienka, brak kurzu na drewnianych, stylowych meblach, połyskujące polerką
podłogi. Istny kontrast w zestawieniu z niechlujnym portierem.
Niespodziewanie dobre warunki
hotelowe sprawiły, że niechęć Iriny Michałowny nieznacznie osłabła. Po zażyciu
odprężającego prysznica nawet zaczął dopisywać jej humor.
- Może to taka lokalna atrakcja –
rzuciła wycierając włosy miękkim ręcznikiem. – Coś na zasadzie podniesienia
atrakcyjności dania głównego poprzez podanie kiepskiej przystawki.
Oboje byli zmęczeni, ale nerwowy
dzień sprawił, że nie mogli zasnąć. Niespokojne myśli kłębiły się w głowach,
umysł bombardowały pytania pozostające bez odpowiedzi.
- Powiesz mi wreszcie – przerwała
ciszę Irina – dokąd właściwie tak pędzimy?
Nozdrze westchnął i przewrócił się
na bok.
- Mówiłem już przecież, że do The
Bolshoi – odparł wymijająco. – Spróbuj zasnąć. Jutro czeka nas ciężki
dzień. Dobranoc.
- Och, proszę cię – parsknęła
kobieta. – Nie traktuj mnie w ten sposób. Skoro mam w tym uczestniczyć, to
musisz uchylić choć rąbka tej ponurej tajemnicy. Przez tę niewiedzę czuję się
jak zbędny balast.
Siergiej milczał nieugięcie
pochrapując z ścicha. Irina uniosła się na łokciu i pochyliła nad mężem.
- Wiem, że udajesz. – rzekła. – Nie
myśl, że dam ci spokój.
Na potwierdzenie swojej groźby
uszczypnęła go lekko w bok.
- Na litość pańską, kobieto! –
zdenerwował się naukowiec. – Czy ty kiedykolwiek dałaś za wygraną?
- Wiesz, że nie, więc gadaj.
Siergiej usiadł i oparł się o
poduszkę.
- Dobra – powiedział zrezygnowany. –
Ale obiecaj, że jak powiem do kogo jedziemy, to zamkniesz się wreszcie i
pozwolisz mi spać.
- Obiecuję.
- Jedziemy do Wolfa Rozpiżdżły.
- Do Wolfa Roz…? – niemal krzyknęła
Irina. – Tego słynnego boksera?
- Obiecałaś – mruknął Siergiej. –
Dobranoc.
Kobieta był niezwykle ciekawa, ale
obiecała, że da spokój mężowi, więc nie zadawała więcej pytań. Na razie.
Poczeka do rana. Kto by pomyślał. Wolfgang Rozpiżdżło! Nawet na niej, kobiecie,
która przecież specjalnie nie interesowała się boksem i znała ten światek na
tyle, na ile zna go większość żon miłośników pięściarstwa, czyli bardzo
ogólnie, nazwisko to robiło w rażenie. To był mistrz nad mistrzami! A do tego
Rozpiżdżło był mężczyzną niezmiernie przystojnym i inteligentnym, co nieczęsto
szło w parze z zawodem boksera. Nie było co do tego dwóch zdań. Wolfgang
Rozpiżdżło elektryzował kobiety.
Ranek budził się leniwie, ale
Siergiej nie miał problemów ze wstaniem. Nie mogąca doczekać się świtu Irina
najpierw narobiła hałasu przy porannej toalecie, a gdy to nie pomogło
„niechcący” stłukła szklankę.
- Dobra, dobra – mruknął Nozdrze. –
Zaraz wstaję, nie musisz demolować hotelu.
- Pojedziemy do niego do rezydencji?
– zaatakowała pytaniem kobieta.
- Co?
- No, czy pojedziemy do niego do
domu? Do Wolganga?
- Niezupełnie.
- Niezupełnie?
- Proszę, pozwól mi się umyć, ubrać.
Przecież…
- Jak to niezupełnie?
- Myślisz, że do domu mistrza świata
wszechwag można tak po prostu pojechać?
- Ale mówiłeś, że go znasz!
- Nic takiego nie powiedziałem.
- Ale…
Siergiej zamknął kobiecie przed
nosem drzwi łazienki pozostawiając ją miotającą się po pokoju. Załatwił się,
wziął szybki prysznic ignorując dobiegające zza drzwi pytania, ogolił się, umył
zęby i narzucił bieliznę. Gdy wyszedł, Irina czekała już spakowana. Jej nadąsana
mina zdradzała, że jest na niego obrażona. W tym momencie było to dla Siergieja
najmniejsze zmartwienie. Zarzucił na siebie wczorajsze rzeczy i po chwili
opuścili pokój. Po drugiej stronie korytarza stał boy hotelowy z tacą z
parującym aromatyczną kawą dzbanuszkiem i przykrytymi srebrnymi kopułkami
potrawami. Stukał do drzwi prowadząc rozmowę z gościem, który najwyraźniej nie
chciał wpuścić go do środka.
- Liczę do trzech i wyważam drzwi –
krzyknął w końcu pracownik hotelu puszczając do nich porozumiewawcze oko.
Niemal natychmiast drzwi pokoju uchyliły się szybko wpuszczając boya do środka.
- Dziwne miejsce – oceniła Irina. –
Nie chcę więcej tu przyjeżdżać.
- Nie będziesz musiała – obiecał
Siergiej rad, że dziwna scena sprawiła, że kobieta przestała się dąsać.
*
- Zgadza się. Tak jak
ustaliliśmy – powiedział Jurgen von
Harpagan odkładając słuchawkę. – Ja ci, kurwa, pokażę hipotetyczną wersję
zdarzeń – mruknął pod nosem ze złośliwym uśmieszkiem.
- Słucham? – zainteresował się
Alosza Przyszczęce przerywając ćwiczenia na atlasie.
- Nie do ciebie, chłopcze. Ćwicz
dalej.
- Rozkaz!
Zawodnik powróciło do zajęć. Ćwiczył
właśnie na siedząco ze sztangą, którą z nadzwyczajną prędkością raz po raz
wypychał nad głowę do wyprostowania ramion. Trener ukradkiem spojrzał na odczyt
obciążenia. Trzysta dwadzieścia kilogramów. Pokiwał głową ze smutkiem.
- Co się stało trenerze? Mało? Mogę
dołożyć.
Zanim von Harpagan zdołał
zaprotestować, Alosza nie przerywając unosić sztangi jedną ręką, drugą dołożył
po obu jej stronach pięćdziesięciokilogramowe talerze. Jurgen bez słowa opuścił
salę treningową.
Od ostatniej rozmowy z Błonnickim
minęły dwa dni. W tym czasie niewiele się wydarzyło. Alosza trenował
zapamiętale, choć stary trener miał nieodparte wrażenie, że wcale nie musiał
tego robić. Jego zawodnik już jakiś czas temu osiągnął nadludzkie możliwości i
dalsze ich pogłębianie, udoskonalanie, czy szlifowanie nie mieściły się w
granicach pojęcia szkoleniowca. Nie wiedział do czego zmierza, z kim ma do
czynienia i w czym właściwie uczestniczy. Błonnicki go szantażował. Nie było co
do tego najmniejszych wątpliwości. Von Harpagan nie obracał się wprawdzie w
środowisku wojskowych, które było zbyt hermetyczne by dopuszczać do swoich
tajemnic cywilów, ale coś tam słyszał na temat metod szkoleniowych, jakie
stosuje armia w stosunku do swoich żołnierzy. Właśnie. Żołnierzy. A przecież
Przyszczęce żołnierzem nie był. Był tylko utalentowanym, prostym chłopakiem ze
wsi, którym nigdy nie powinna zainteresować się wścibska natura Błonnickiego.
Czego chciał? Przecież nie chodziło o talent Aloszy. Nie on pierwszy miał dobre
wyniki. W dodatku całkiem niedawno mało nie umarł, więc poświęcanie jego osobie
czasu i pompowanie niemałych pieniędzy w jego szkolenie wydawało się Jurgenowi
marnotrawstwem. Przynajmniej z początku. Później dostrzegł ten niecodzienny
talent zawodnika, a potem… Cóż. Potem przekonał się, że nie chodziło tu o
talent, tylko coś w rodzaju eksperymentu. Wiedział, że Alosza nie przyjmuje
żadnych płynów izotonicznych, żadnych anabolicznych odżywek, wzmacniających
zastrzyków, sterydów ani niczego podobnego. Z jednej strony powinno cieszyć, że
bokser rozwija się w zgodzie z własną natura, ale z drugiej dla tak
doświadczonego szkoleniowca wiadomym było, że bez wspomnianych wspomagaczy osiągnięcie
wyników Aloszy było niemożliwe. Z początku i to choć dziwne było też
jednocześnie fascynujące. Aż wreszcie trener zadał sobie pytanie, czy to
możliwe. Próbował za wszelką cenę uargumentować twierdzącą odpowiedź ale
wiedział doskonale, że taka argumentacja nie istnieje. Miał do czynienia z
istotą nienaturalną, z wybrykiem, którym się stała, z tworem genetycznych, jak
przypuszczał, eksperymentów prowadzonych w tajemnicy przed światem w Instytucie
Błonnickiego. Z tworem.
Po ostatniej rozmowie z Rupertem von
Harpagan zamierzał podjąć próbę wymknięcia się z miasta i ucieczkę za granicę,
ale wówczas zadzwonił Siergiej Siemionowicz Nozdrze. Jurgen poznał naukowca
ładnych kilkanaście lat wcześniej na sympozjum poświęconym nekrologii. Wówczas
von Harpagan był jeszcze praktykującym lekarzem, który to zawód traktował nawet
wyżej, niż trenerstwo, a szczególne jego zainteresowania zawodowe skupiały się
właśnie na tej nowatorskiej, dopiero raczkującej dziedzinie nauki. Nekrologia
miała wówczas i ma zresztą do tej pory tyleż zagorzałych zwolenników, co i
zapalczywych przeciwników. Von Harpagana fascynowało w niej przed wszystkim
skupienie uwagi nauki na dających nieograniczone wręcz możliwości funkcjach
regeneracyjnych komórek macierzystych, na których prekursorzy tej gałęzi nauki
opierali swoje teorie. Być może fascynacja sportem i występujące w tej
dziedzinie coraz częstsze tragiczne przypadki zgonów sprawiły, że to właśnie ta
sfera medycyny najbardziej go fascynowała. Regeneracja komórek, tkanek…
Przykładowo, takie zgruchotanie nogi, ręki, czy nawet kręgosłupa przestałoby
przekreślać karierę. Kilka dni rehabilitacji i powrót na bieżnie, boisko, ring…
Gdy dwa dni wstecz wieczorową porą
zadzwonił do niego Siergiej Siemionowicz bardzo się ucieszył. Niestety radość
nie trwała długo. Po krótkiej rozmowie wszystko zaczęło układać się w logiczną
całość. Śmierć bliskiego współpracownika naukowca, aktywność Błonnickiego,
Alosza… Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, czym zaskoczył nawet samego
siebie, gdyż nie zwykł podejmować pochopnych decyzji. Zwłaszcza w tak
delikatnych i poważnych sprawach.
Niespełna dwa kwadranse później
siedział już w samochodzie swojego bliskiego współpracownika, zaufanego
masażysty, Stiopy Wywałwadze. Po blisko trzech godzinach szalonej jazdy autostradą
zjechali w boczną drogę i skierowali się ku centralnej części Wybrzeża i po
dalszej godzinie wjechali na rogatki The Bolshoi. Zostały im dwie godziny do
umówionego spotkania z Wolfgangiem Rozpiżdżło i cały następny dzień aby
przekonać go do swojego śmiałego projektu.
Okazało się, że nie potrzebowali aż
tyle czasu. Gdy tylko przy wieczornej kolacji padło nazwisko „Przyszczęce”,
Wolfgang poważnie się ożywił.
- I co z nim? – zapytał głębokim,
niskim głosem. – Chyba nie najlepiej?
- To zależy – odparł ostrożnie stary
trener. – Pod względem fizycznym czuje się lepiej niż kiedykolwiek.
- Doprawdy? Przecież był jedną nogą
na tamtym świecie. Niektóre media podały nawet informację o jego śmierci. Znam
kilku chłopaków, którzy uparcie twierdza, że mieli zaproszenie na stypę po
pogrzebie, ale gdy przyjechali na cmentarz, to okazało się, że chłop nie umarł.
Dziwna historia. I powiadacie, że nie dość, że wznowił treningi, to jeszcze
osiąga dobre wyniki?
- Żeby tam dobre – parsknął
Wywałwadze. – Jak pracuję w tym zawodzie prawie trzydzieści lat, tak nigdy
czegoś takiego nie widziałem.
- Zgadza się – przytaknął Jurgen. –
Nikt nie jest w stanie mu zagrozić.
Wolfgang wyprostował się opierając o
wysokie krzesło i poczekał z komentarzem, aż kelner skończy selekcję właściwych
dla ich zamówienia naczyń i sztućców.
- Nie on pierwszy – rzekł gdy
mężczyzna się oddalił. – Był dobry, nie powiem. Każdy z mistrzów był kiedyś
dobry. I niemalże o każdym, poza kilkoma efektami ustawień, o których nie chcę
wspominać, mówiono, że nie ma na nich przeciwnika. A każdy prędzej, czy później
przegrywał.
- A ty?
- Ja? Ja mam jeszcze czas. Ale chyba
nie przejechaliście takiego szmatu drogi by pogadać ze mną o formie swojego
zawodnika? Jakąż to macie dla mnie propozycję? Rozumiem, że mam wam pomóc
wyszukać godnego przeciwnika w swojej stajni?
- Niezupełnie – odparł Stiopa
zakłopotany.
- Niezupełnie?
- I tak i nie – pomógł mu Jurgen. –
Chodzi nam o ciebie.
- Co?
- Chcemy, żebyś stanął do walki z
Aloszą Przyszczęce.
Wolf uważnie przypatrzył się towarzyszom.
- Żarty sobie robicie, tak? Chcecie
mnie wkręcić w jakiś głupi program?
- Jesteśmy śmiertelnie poważni –
odparł von Harpagan szczególnie naciskając na słowo „śmiertelnie”.
-
Do cholery, Jurgen! Przecież
ten chłopak chodzi w lekko pół! Co ja miałbym z nim niby robić?
- Nic.
- Nic?
- Masz tylko udawać, że chcesz
stoczyć mistrzowski pojedynek z Aloszą. Media, plakaty, afisze, cała ta
nagonka. Trzeba walce dać jak największy rozgłos, a tylko pojedynek z mistrzem
królewskiej daj taką gwarancję.
- Powiedzą, że biorę sobie leszcza,
żeby odbębnić łatwą obronę i zgarnąć kasę. Przecież on waży ze trzydzieści kilo
mniej ode mnie!
- Ważył.
- Ważył?
- No tak. Teraz waży dużo więcej.
- Niby jak? Utył? Nie rozśmieszajcie
mnie.
- Dlatego też jutro przyjeżdża na
spotkanie z nami Siergiej Siemionowicz Nozdrze.
- Ten twój znajomy naukowiec?
- Ten sam.
- I co z nim?
- Wyjaśni ci w szczegółach jak
możliwe jest, że Alosza przybrał na wadze przez kilka miesięcy blisko pół
kwintala.
- Widziałem go parę dni temu w telewizji
podczas treningu – nie dowierzał mistrz. – Wyglądał zupełnie normalnie, jeśli
nie licząc szybkości. Tę miał faktycznie imponującą.
- No właśnie. Tak naprawdę to
ćwiczył tylko na jakieś dziesięć, góra piętnaście procent swoich możliwości.
- Chyba żartujecie? Poruszał się jak
Harold Lloyd na starych taśmach.
- Potrafi dużo szybciej. I bije przy
tym nieprawdopodobnie mocno.
Rozpiżdżło wyraźnie się ożywił,
ironiczny uśmieszek zniknął mu z twarzy.
- Niby jak to możliwe?
- Posłuchaj – Jurgen konspiratorsko
pochylił się nad stolikiem. – Jutro dowiesz się wszystkiego od Siergieja. Póki
co chciałbym też odwołać się do twojej natury biznesmena. Sport sportem, a
rachunki powinny się zgadzać. Wiesz, że brzydzę się ustawianiem walk więc
niczego z tych rzeczy ci nie proponuję. Chodzi tylko o to, by ktoś nie stracił
życia. Jak ty się nie zgodzisz, to w zamian do ringu wyjdzie ktoś, kto już z
niego nie zejdzie. A ty nic nie ryzykujesz. Zorganizujemy medialną nagonkę na
ciebie. Alosza wyzwie cię na pojedynek, ty go początkowo wyśmiejesz, a po tym,
jak prasa posądzi cię o tchórzostwo, przyjmiesz walkę. Błonnicki jest tak pewny
siebie, że przyjmie każdą propozycję. Kontrakt zostanie tak sformułowany, że
mimo iż do pojedynku nigdy nie dojdzie, ty dostaniesz swoje dwadzieścia baniek.
Dostaniesz je z góry, rozumiesz?
Wolf skrzywił się z obrzydzeniem.
- Poczekaj – uprzedził protest
szkoleniowiec. – Zakontraktujemy, że kasa idzie na jakiś charytatywny cel.
Żebyś nie miał wyrzutów sumienia, że bierzesz udział w oszustwie. Oni chcą
twojej zguby. Twojej lub innego zawodnika. Jeśli nam pomożesz, uratujemy życie
jakiemuś chłopakowi i dodatkowo wspomożemy szczytny cel. Nie stracisz nic na
dobrej opinii. Gdy tylko ogłosimy przed przyjęciem pojedynku, że przekazujesz
honorarium na jakiś dom dziecka, opinia publiczna niemal oszaleje na twoim
punkcie. Ale nam nie o to chodzi, nam chodzi o to, żeby wyprowadzić z równowagi
Błonnickiego. Wówczas popełni błąd. A wtedy wkraczamy my.
*
Błonnicki zacierał ręce. Kto by
pomyślał? Wiedział, że von Harpagan ma dobre kontakty, ale nawet w
najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że wybierze akurat Wolfganga
Rozpiżdżło. Gdyby to wiedział, zaoszczędziłby sporo czasu i pieniędzy. Ale
przecież nie to było najważniejsze. Liczył się jego spektakularny sukces na
oczach całego oświata. Pewnie z początku będą go nachodzić jakieś komisje
etyki, ale jak sobie z nimi chwilę po swojemu porozmawia, to i szybko wrócą
skąd przyszły. Gdy wszyscy zobaczą do czego jest zdolny, nic go już nie
powstrzyma. Dostanie fundusze i stworzy całą armię superżołnierzy. Świat ujrzy
jego superwojownika, który nie będzie znał ani strachu, ani bólu, nie będzie
znał litości, nie będzie odczuwał wyrzutów sumienia.
*
W dniu walki Siergiej miał wszystko
zapięte na ostatni guzik. Zgodnie z zapewnieniami Jurgena Rozpiżdżło okazał się
lojalnym współpracownikiem. Mistrz miał prawdziwą duszę sportowca. I był z
niego naprawdę odważny człowiek. Czy mogło być inaczej, skoro zdecydował się
brnąć razem z nimi mimo iż wiedział, że nie ma do czynienia ze zwykłym
przeciwnikiem, tylko posiadającym endoszkielet elektronicznym nieboszczykiem,
nieobliczalnym padlinatorem?
Gruntowne badania jakie Siergiej
przeprowadził potwierdzały, że transformacja jakiej uległ Przyszczęce jest
nieodwracalna i jedynym rozwiązaniem tego szaleństwa jest unicestwienie
cybertrupa zanim ten pod okiem Ruperta przeistoczy się w straszliwą
śmiercionośną bestię. Żeby tego dokonać Nozdrze musi tylko dostać się do szatni
Aloszy. Tylko. Bo wbrew pozorom nie będzie to wcale takie trudne. Zagwarantuje
to Von Harpagan. Bo w końcu kto, jak nie trener ma być ze swoim zawodnikiem tuż
przed walką? Wówczas wystarczy po prostu wymontować bokserowi procesor, tak by
ponownie stał się tylko i wyłącznie elektronicznym nieboszczykiem. Ławrentin miał
rację. Błonnicki musiał wszczepić padlinatorowi czip, bo inaczej nie byłby w
stanie nim manipulować. Ale on nie na darmo był jednym z bardziej
utalentowanych naukowców swoich czasów. Odnalezienie nadajnika nie powinno
nastręczyć mu większego kłopotu. Z pomocą trenera przeprowadzi szybki,
bezbolesny zabieg i wówczas Alosza zgodnie z pragnieniem nieodżałowanego
Podbródka stanie się niegroźnym dla społeczeństwa owocem długich lat pracy
naukowców. Może i Błonnicki miał kontrolę nad padlinatorem, ale to niezawodny
Von Harpagan był jego trenerem i udało mu się znaleźć ze zniewolonym
zawodnikiem wspólny język. Tego bezgranicznie ufny swoim metodom pracy wojskowy
nie przewidział.
Siergiej uśmiechnął się na myśl, że
gdy Przyszczęce nie wyjdzie do ringu po tym jak przez blisko trzy miesiące
szkalował publicznie imię Wolfganga i odgrażał się, że „wyciśnie z niego
wnętrzności przez oczodoły”, wybuchnie skandal. Nie uda się już sprawy
wyciszyć. Tylko nagłośnienie całej sprawy zagwarantuje im nietykalność. Gdyby
spróbowali załatwić Aloszę po cichu, Błonnicki z pewnością ponownie kazałby
wszczepić padlinatorowi implant i poza tym ścigałby ich do końca życia, a tak
będzie skończony i zgnije w więzieniu gdzie powinien już dawno trafić za swoje
zwyrodniałe pomysły. Oczami wyobraźni widział, jak tłum domaga się prawdy, a
wówczas on Siergiej Siemionowicz Nozdrze obnaży przed całym światem zbrodniczy
plan Ruperta Błonnickiego. Ale to nie wszystko. Dzięki temu spektakularnemu
wydarzeniu ludzie poznają również dzieło jego życia. Padlinatora. Tak jest.
Badania otworzyły Siergiejowi oczy na to wiekopomne dzieło, którego dokonanie
odebrało życie jego drogiemu współpracownikowi, Ławrentinowi Siemionowiczowi.
Żeby tylko Podbródek mógł to zobaczyć… Cóż. Nauka wymaga ofiar. Ale on, Siergiej,
dopilnuje, żeby śmierć przyjaciela nie poszła na marne.
Niespełna godzinę przed planowanym
rozpoczęciem walki naukowiec był już w podziemiach wypełnionego po brzegi
stadionu, na którym miał odbyć się pojedynek. Tak jak przypuszczał, obiekt
wręcz roił się od ludzi Błonnickiego. Rupert był profesjonalistą i mimo iż był
pewny swego planu nie pozwalał sobie na niepotrzebne ryzyko. Agenci plątali się
po podziemnych korytarzach pilnując dostępu do szatni Przyszczęce. To akurat
było Siergiejowi na rękę. Dzięki ostrożności Błonnickiego nie było problemów z
reporterami, dziennikarzami i fanami. Po prostu nikogo nie wpuszczano na
poziom, na którym znajdowały się szatnie.
Kryjąc się w schowku na akcesoria
pożarnicze Nozdrze raz jeszcze przeanalizował w myślach plan korytarzy obiektu
i spojrzał na zegarek. Stiopa powinien już być. Mijały kolejne minuty i
Siergiej zaczął się denerwować. Coś musiało pójść nie tak. Po kwadransie
roztrzęsiony opuścił bezpieczne schronienie i ostrożnie ruszył korytarzem w
kierunku szatni Aloszy. Nie uszedł nawet dziesięciu kroków, gdy zza
najbliższego zakrętu wyszło dwóch agentów przebranych za masażystów. Siergiej
znieruchomiał zatrwożony, ale ludzie Ruperta przeszli obok niego nie zwracając
nań uwagi. Byli wyraźnie zaaferowani, co jeszcze mocniej zdenerwowało naukowca.
Przyspieszył kroku. Bez żadnych problemów przeszedł trzy długie korytarze i
dotarł do szatni Aloszy. Drzwi stały szeroko otwarte, w środku nie było nikogo.
Na plecy i czoło wystąpił mu zimny pot. Zaczął biec.
*
Tłum szalał. Anonser przedstawił
zawodników, czemu towarzyszyły gwizdy i wiwaty, z których te pierwsze dostały
się w znaczącej mierze Aloszy, Wolfgang witany był bardziej entuzjastycznie.
Sędzia sprawdził rękawice, powtórzył obowiązujące pięściarzy zasady, zadał bokserom
regulaminowe pytania kontrolne, poczym kazał oddalić się na przepisową
odległość by móc dać sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Alosza aż rwał się do
walki, jego ciało drżało, raz po raz z hukiem uderzał o siebie rękawicami.
Twarz wykrzywiał mu wściekły grymas wróżący jego konkurentowi rychłą śmierć,
mięśnie napinały się pod skórą falując i wybrzuszając się jakby coś miało lada
chwila się z nich wylęgnąć. Wolfgang zdawał się być przeciwieństwem
Przyszczęce. Stał spokojnie wyprostowany z rękami uniesionymi w pozycji
klasycznej. Widać było, że jest rozluźniony, pewny swego, ale nie lekceważy
znacznie mniejszego od siebie rywala. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Gdy rozbrzmiał gong tłum ryknął, a
zawodnicy ruszyli na siebie jak rozjuszone niedźwiedzie. Chwilę później na
stadionie zapanowała cisza.
*
Siergiej biegł korytarzem w kierunku
wyjścia na stadion. Zanim osiągnął swój cel wpadł na zdążającego w przeciwnym
kierunku Stiopę. Masażysta miał w oczach trwogę.
- Co się stało? – wykrztusił
Siergiej spodziewając się najgorszego, choć sam niezbyt dobrze zdawał sobie
sprawę, co też mogłoby to być.
- Nie udało się – załkał Wywałwadze
i zaniósł się szlochem.
Równie zdenerwowany i wystraszony
naukowiec energicznie potrząsnął mężczyzną kilkakrotnie bez żadnego efektu,
pomijając mlaszczące dźwięki dobywające się z częściowo bezwładnych
niedomkniętych ust Stiopy. W końcu przyłożył mężczyźnie otwartą dłonią w
policzek i poprawił na odlew.
- No mówże człowieku!
- Błonnicki nas załatwił – wyjąkał
cicho, półprzytomnie Wywałwadze. – Razem z Wolfgangiem – dodał i wraz z
wypowiedzeniem imienia sportowca w jego oczach rozbłysła panika. – Załatwili
nas! Oni wszystko od początku ukartowali, a my byliśmy tylko marionetkami!
Gównianymi pionkami na sznurkach!
- Co ty pleciesz, człowieku?
Przecież…
- Rozpizdżło w pierwszej rundzie
wycisnął Aloszy flaki przez oczodoły!
Siergiej puścił przyjaciela i
odsunął się pod przeciwległą ścianę korytarza.
- Co? Jak?
- A skąd ja mam wiedzieć? W życiu
czegoś takiego nie widziałem. Rycząca publiczność w jednej chwili zamarła, Wolf
w mgnieniu oka dopadł Aloszę jedną ręką uniósł w górę za kostki, a drugą
wycisnął go jak dżdżownicę, tyle że przez oczodoły. Potem…
*
- A skąd ja mam wiedzieć? W życiu
czegoś takiego nie widziałem. Rycząca publiczność w jednej chwili zamarła, a
Rozpiżdżło w mgnieniu oka dopadł Aloszę jedną ręką uniósł w górę za kostki, a
drugą wycisnął go jak dżdżownicę, tyle że przez oczodoły. Potem…
Rupert wyłączył głośnik przez który
dobiegał odgłos rozmowy toczącej się w podstadionowych szatniach. Wstał i
wyciągnął dłoń do swojego gościa.
- Dobra robota – powiedział.
- Praca dla pana to zaszczyt –
odparł Ławrentin Aleksiejewicz Podbródek ściskając rękę Błonnickiego.
O5.02.2012r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz