Leszek leżał ze spokojną miną.
- Wygląda jakby spał – powiedział matka.
- Chyba raczej jakby spał – skorygował przygłuchy ojciec. – Jakby srał, to by nie był taki spokojny.
Kobieta wyrozumiale przemilczała uwagę męża. Westchnęła i delikatnie pogładziła syna po głowie, uważając przy tym, by nie uszkodzić pieczołowicie ułożonej przez dekoratora fryzury. Leszek zginął w wypadku w dniu, w którym obchodził czterdzieste urodziny. Był kawalerem, czego matka zawsze żałowała. Teraz po raz pierwszy cieszyła się, że syn nie założył rodziny. Nie zniosłaby widoku płaczących sierot i owdowiałej synowej.
- O której mają przyjść? – zapytał mąż.
Kobieta spojrzała na zegarek.
- Za jakieś pół godziny.
Była sobota, trzy dni po śmierci Leszka. Na ten dzień zaplanowali uroczystość urodzinową, na potrzeby której została wynajęta i z góry opłacona restauracja z dużą salą balową, zaproszeni liczni goście, zamówione wykwintne potrawy, zespół muzyczny i konferansjer. W trakcie rodzinnej narady ustalili, że skoro nie można wszystkiego bezstratnie odwołać, to urządzą Leszkowi wystawną stypę. Pechowy solenizant był człowiekiem wesołego usposobienia i pewnie sam życzyłby sobie, by na przyjęciu urządzonym po jego śmierci ludzie dobrze się bawili, a nie topili żale w wódce i flakach.
Skrzypnęły zawiasy prowadzących do sali balowej drzwi i po chwili przy trumnie stanął kuzyn Mietek z Wolbromia, krępy, trzydziestopięciolatek o rudej, mocno kędzierzawej czuprynie.
- Witaj ciociu Heniu – szepnął obejmując matkę Leszka. Następnie uścisnął prawicę wuja.
Po chwili dołączył do niego młodszy brat, Zbysław. Chłopak wyglądał jak wierna kopia Mietka, tyle że nieco mniej zamortyzowana życiem.
- Przywieźliście? – zapytała ciocia Henia.
- Pewnie – odparł gorliwie Zbysław. – Czeka w sali balowej.
Nie zadając dalszych pytań kobieta ruszyła ku wyjściu. Mężczyźni podążyli za nią w milczeniu. W centrum obszernego, rozświetlonego pomieszczenia stała pokaźnych rozmiarów podłużna ława, na której spoczywał Leszek, tylko że przynajmniej cztery razy większy, niż ich martwy syn. Olbrzymi Leszek miał na sobie doskonałą imitację swoich ulubionych krótkich dżinsowych spodenek i koszulkę typu t-shirt ze zdjęciem okładki płyty No Prayer For The Dying zespołu Iron Maiden. Obrazek przedstawiał wydobywające się z grobowca groteskowe monstrum i pierzchających na boki przerażonych ludzi. Gra na gitarze basowej była jedną z największych pasji Leszka, a Steve Harris stanowił dla niego niedościgniony ideał i wzór, taki wygląd koszulki wydawał się więc jak najbardziej stosowny. Przynajmniej dopóki Leszek stąpał po ziemi.
Mietek skrzywił się widząc minę wuja Stacha.
- Było za późno, żeby cokolwiek zmienić – powiedział tonem przeprosin. – Jak zadzwoniliśmy do piekarni, to korpus był już gotowy. Udało się tylko wyraz twarzy trochę podretuszować, bo wcześniejszy był… No sama ciocia zresztą wie, bo projekt Zbyś przysyłał.
Henryka popatrzyła na twarz Olbrzymiego Leszka. Była rumiana i szeroko uśmiechnięta. W pierwotnej wersji miał ją wykrzywiać wyraz wściekłości. Nie była pewna, czy zmiana była właściwa, ale było już za późno na jakąkolwiek korektę w tym zakresie.
- A czego ma tą gębę taką ulaną? – odezwał się z pretensją Stach. – Nogi chude jak u bociana, a morda tłusta i świeci się, jak borsukowi jaja.
- Stachu, miejże litość! – zestrofowała go żona.
- No co? – obruszył się staruszek. – Może nie mam racji?
- Nie o to chodzi – żachnęła się Henryka. – Waż na słowa.
- Co ważne? Sowa? Rozum ci odjęło, kobieto?
- A daj ty mi spokój!
- Co?
Matka Leszka machnęła ręką zrezygnowana. Mężczyzna pomruczał chwilę pod nosem i zamknął usta chodź widać było, że miał jeszcze sporo do powiedzenia. Zamiast drążyć temat wolał jednak wcisnąć zaciśnięte pięści głęboko w kieszenie spodni i utkwić wzrok w roztaczającym słodkie zapachy Olbrzymim Leszku.
- Wcześniej miał usta rozdziawione, jakby na kogoś krzyczał z całych sił – zdecydował się wytłumaczyć Mietek. – Cukiernik musiał je zalepić i zamienić w uśmiech, ale przez to twarz jest rzeczywiście nieco duża. Poza tym krem się trochę rozpuścił na słońcu w trakcie wnoszenia. Na dworze jest ze czterdzieści stopni.
- Nie ważne – ucięła temat matka. – Grunt, że jest naprawdę duży.
- Ważne, że jest duży – przyznał ojciec nieco się uspokoiwszy.
Leszek był dosyć nikczemnego wzrostu, z powodu czego miał mocno gryzące go kompleksy, których nie potrafił się wyzbyć. Unikał publicznych miejsc, stronił od kobiet. Uważał, zresztą nie bezpodstawnie, że jego niecałe metr pięćdziesiąt pięć dyskwalifikuje go jako amanta.
- A Humphrey Bogart? – podsuwała zawsze matka, gdy ktoś poruszał ten drażliwy dla siebie temat. – Nie był większy od ciebie, a kochały i kochają go kobiety całego świata.
- Musiał stanąć na taborecie, żeby pocałować Ingrid Bergmann w Casablance – ripostował Leszek. – Wyobrażasz sobie mnie, jak wchodzę na taboret i całuję, dajmy na to, tę Wasilewską z warzywniaka?
- Jesteś nienormalny.
- Kto się urodził kurduplem, to i kurduplem zostanie. Cudów nie ma.
Henryka westchnęła na wspomnienie słownych przepychanek z synem. Gdyby mógł zobaczyć niespodziankę, jaką mu przygotowali. Olbrzymi Leszek mierzył ponad sześć metrów długości i z pewnością mógł zaimponować każdemu. Przynajmniej jeśli chodzi o rozmiary. Był wykonany z masy lukrowej, biszkoptu, bezowej piany i kremu różnych smaków i kolorów. Za wypiek odpowiadał mistrz cukiernik Napoleon Ciasteczko, dalszy kuzyn ze strony Stacha, które to pokrewieństwo mimo piątej wody po kądzielowym kisielu, zapewniło im stosunkowo duży rabat. Po śmierci Leszka Napoleon dał im dodatkową ulgę cenową i wykonał pracochłonne retusze bez żadnej dopłaty.
- Podoba się? – zapytał Ciasteczko wchodząc na salę w momencie, gdy Henryka akurat była przy nim myślami.
Kobieta pokiwała głową i otarła kąciki oczu.
- Imponujący – powiedziała po chwili milczenia. – To chyba właściwe słowo.
- Poczekaj, aż spróbujesz – cukiernik uśmiechnął się zadowolony, ale zaraz spoważniał przypominając sobie charakter przyjęcia. – Mam nadzieję, że chociaż odrobinę osłodzi te gorzkie chwile – dodał.
Godzinę później salę wypełniało kilkadziesiąt krążących od stołu do stołu osób, zespół grał jeden po drugim skoczne rokowe przeboje. Another One Bites The Dust QUEEN sprawił, że ludzie zaczęli kręcić się nerwowo, a gdy salę wypełniły dźwięki Run Run Away SLADE na parkiecie zaczęły pojawiać się nieśmiało pierwsze pary żądne zabawy. Rozluźnienie wpłynęło również na apetyt biesiadników. Nim minęło dalsze trzydzieści minut Olbrzymi Leszek nie miał już głowy, od której zirytowany wyglądem twarzy Stach nakazał rozpoczęcie degustacji wypieku, a po dalszym kwadransie także lewej nogi do wysokości kolana i prawej stopy.
Wniesiona na salę trumna z prawdziwym Leszkiem została ustawiona przy stole na honorowym miejscu, w którym zwykle siadywała młoda para, bądź solenizant. Leszek sprawiał wrażenie, jakby spod przymkniętych powiek bacznie się przyglądał, jak gromada umorusanych dzieciaków podgryza jego większego sobowtóra z każdą chwilą przybliżając jego imponujące ciało go do rozmiarów oryginału.
- Jak tak dalej pójdzie – powiedział lekko podcięty Wojtek, starszy brat Leszka, gastrolog z wykształcenia i zamiłowania – to zanim się ściemni, po Leszku zostanie tylko rzadka kupa w kiblu.
- A to niby czemu? – zainteresował się szczupły mężczyzna, którego Wojtek nie znał. Nieznajomy wpychał do ust kolejne, solidnych rozmiarów kęsy ciasta, którego kawałki wypełniały trzymany przez niego talerz, tworząc wraz z małymi kanapeczkami całkiem pokaźny kopczyk. Jego policzki sprawiały wrażenie, że zaraz popękają.
- Albo rzygi – dodał przechylając szklaneczkę do drinków wypełnioną czystą wódką. – A najpewniej jedno i drugie. Jak ludzie popiją i nażrą się ciasta na zmianę z bigosem, to kible się pozapychają. Dziecka sraki dostaną od kremu.
Mężczyzna pokiwał głową gorliwie przytakując wpychając przy tym w usta dwie kanapki od razu zanim zdążył dobrze przełknąć poprzedni kawałek wypieku. Po jego lśniącym podbródku ściekała strużka rozpuszczonego kremu. Wojtek odwrócił wzrok i przeszedł w drugi koniec sali jak najdalej od przepadzistego człowieka. Zanim osiągnął cel wpadł na starą przyjaciółkę.
- Ostrożnie Wojtuś, bo mi stopy zmiażdżysz – powiedziała kobieta odskakując z przesadnym, udawanym przestrachem.
- Wanda – stwierdził bez zażenowania. – Przepraszam, ale spotkałem kogoś działającego mi na nerwy. Ślicznie wyglądasz. Czas się dla ciebie zatrzymał, czy jak?
- Jasne – odparła. – Ale chyba nie tylko na mnie – dodała kokieteryjnie mierząc go wzrokiem od stóp do głowy. – Kto cię tak zezłościł?
- A nawet nie wiem, co to za gość – odparł. – Obżerał się plackiem, jakby przez ostatnie parę miesięcy nie jadł niczego poza mączką z suszonych borsuczych jąder. Co za świnia.
- Daj spokój. Może człowiek był zdenerwowany, czy przejęty. Ludzie w nerwach postępują nieracjonalnie, nie zastanawiając się nad swoją postawą.
- Akurat – nie zgodził się Wojtek. – Nie widziałaś go, to nie wiesz o czym mówisz.
- To pokaż mi.
- Nie chcę na niego patrzeć.
- Proszę.
Wanda uszczypnęła go w łokieć przytulając się mocno do jego boku. Przez cienką tkaninę letniego garnituru poczuł gorąco bijące od jej ciała i przeszedł go dreszcz pożądania. Zawsze uważał Wandę za bardzo łakomy kąsek, ale nigdy nie zdobył się, żeby jej zaproponować coś więcej niż kawę, lub kino, a i nawet to przysparzało mu wielu nerwów. Tak zleciało prawie trzydzieści lat znajomości. Kobieta wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci, ale teraz znów była wolna. Rozwódka. Doskonała partia dla starego kawalera. Co dziwne matka nigdy nie czyniła Wojtkowi wyrzutów, że się nie ożenił, tak jak miało to miejsce w przypadku Leszka. Wojtek sądził, że wynikało to z warunków fizycznych. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, był dobrze zbudowany, przystojny. Z pewnością mógł podobać się kobietom. Był też jedną z głównych przyczyn kompleksów młodszego brata, który uważał, że stwórca z niego zakpił.
- Bóg miał dla nas trzy i pół metra, ale mu się nierówno ciachnęło – mawiał Leszek. – Dobrze chociaż, że z czym innym było inaczej.
- Jasne – odpowiadał Wojtek – Mnie przypadł cały rozum, a tobie na pociechę trafiła się wielka dupa.
- Nie chodziło mi o rozum.
I obaj wybuchali serdecznym śmiechem.
Obejmując Wandę w tali, Wojtek poprowadził ją pomiędzy coraz głośniej rozmawiającymi gośćmi. Kapela rżnęła teraz Paranoid BLACK SABBATH, a ostrzyżony na jeża wokalista wspinał się niebezpiecznie na nieco za wysokie jak na gust Wojtka rejestry.
- Jest, menda – powiedział do kobiety wskazując nieznajomego i jednocześnie krzywiąc się z niesmakiem.
Niedaleko szwedzkiego stołu stał szczupły mężczyzna z talerzykiem wyglądającym identycznie, jak za poprzednim razem tyle, że znacznie większym. Jego usta również zmieniły się w podobny sposób. Policzki były wydęte do granic możliwości, szczęki pracowały energicznie, a otwierające się co kilkanaście sekund przepadziste usta rozszerzały się do niewiarygodnych rozmiarów. Wojtek pomyślał, że bez najmniejszego problemu mógłby włożyć w nie zaciśniętą pięść i ugnieść pokarm, by więcej się zmieściło. Ku jego zdziwieniu mężczyzna wepchnął do ust ociekający kremem kawałek ciasta, popychając go palcami, aż niemal całe zniknęło wgłębi ust i zaraz potem ślad za nim powędrował kolejny kawałek i trzy kanapki. Mężczyzna czujnie lustrował zastawiony stół, jak drapieżnik wypatrujący w stadzie przyszłą ofiarę.
- Znasz go? – zapytał z odrazą.
- W życiu go nie widziałam.
Wojtek z niepokojem przeniósł wzrok na Olbrzymiego Leszka. Obie nogi znikły do wysokości spodenek, nie miał już również ramion. Na chwilę zatrzymał wzrok na przerażonej twarzy z okładki płyty zdobiącej nie naruszoną do tej pory pierś. Najwidoczniej ta część wypieku wymagająca z pewnością niemałego nakładu pracy i wielkiego kunsztu artystycznego sprawiła, że biesiadnicy powstrzymywali się z jej naruszeniem, co zdawałoby się być swoistego rodzaju zbezczeszczeniem majstersztyku rąk ludzkich.
- Czyż nie…
Nie dokończył wypowiedzi bo w tym momencie do podłużnej ławy energicznym krokiem podszedł nieznajomy mężczyzna i przy pomocy łopatki do tortu zaczął dźgać wypiek ładując na jeszcze większy niż poprzednio talerz kolejne kawałki cista bezpowrotnie niszcząc artystyczny aspekt wypieku. Gdy tylko pierś Olbrzymiego Leszka została naruszona ławę obskoczyły dzieciaki i zaczęły pożerać słodkie kęsy wyrywając kawałki ciasta rękami. Wyglądało to, jak atak jakichś małych zombi na martwe ciało świeżo ubitej ofiary.
Wojtek nie wytrzymał i ruszył w kierunku nieodstępującego stołu mężczyzny. Energicznym ruchem wytrącił mu z rąk talerz. Kawałki ciasta i kanapki rozleciały się z nieprzyjemnymi plaśnięciami. Mężczyzna odprowadził wzrokiem upadające porcje i popatrzył na Wojtka jak na barbarzyńcę. Szczęki mu znieruchomiały. Po chwili znów spojrzał na podłogę, przeżuł kilkakrotnie, przełknął marszcząc brwi i zrobił krok w kierunku swojego purpurowego na twarzy adwersarza.
- Pan to zrobił celowo?
- Oczywiście!
- To niegrzeczne. Ja jestem w pracy.
- Co?
- Tak uważam. A nawet więcej. Wytrącanie naczyń z rąk jedzącego i marnowanie pokarmu to dodatkowo bezprzyczynowe marnotrawstwo. Pan wie ile ludzi mogłoby się tym najeść? Ilu głodujących? Dzieci?
Wojtek nie mógł uwierzyć. Mężczyzna, który przez ostatnie kilka godzin nie robił nic poza przepadzistym obżeraniem się, śmiał mu wspominać o głodujących dzieciach. Zanim zdążył powiedzieć co na ten temat myśli, podszedł do nich wuj Stach.
- Co tu się dzieje, panowie? – zapytał.
- Ten pan wytrącił mi talerzyk z ciastem, panie Staszku – wyjaśnił nieznajomy. – Bez powodu.
- Bez powodu? – parsknął czerwieniejący na twarzy Wojtek.
- Zechce pan powtórzyć, panie Obżartuszku? – dopytywał Stach.
Wojtek wypuścił powietrze zaskoczony.
- Powiedziałem – odparł mężczyzna wolno i wyraźnie wypowiadając słowa – że obecny tu pan zupełnie bez powodu wytrącił mi z rąk talerzyk z ciastem.
Stach spojrzał na podłogę, potem przeniósł pytające spojrzenie na syna.
- O Jezu, przepraszam – powiedział zażenowany Wojtek zwracając się do nieznajomego. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że rodzice mieli pana zaprosić. Nigdy wcześniej pana nie widziałem. Znam tylko ze słyszenia. Myślałem, że jest pan… No jakby to powiedzieć…
- Większy?
- Właśnie.
- Wszyscy mi to mówią.
Obżartuszek uśmiechnął się i nieprzyjemna atmosfera nieco się rozluźniła.
- Ech ty głuptasie – Wanda delikatnie uszczypnęła Wojtka w policzek. – A ty myślałeś, że to ktoś przypadkowy tak się obżera ciastem i kanapkami.
- Ktoś przypadkowy? – powtórzył Obżartuszek i wszyscy wybuchli serdecznym śmiechem.
Żartowali i przekomarzali się przez kilka minut. W pewnym momencie do rozmawiających podeszła Henryka w towarzystwie kuzyna Mietka z Wolbromia.
- Nie za wesoło wam? – zapytała. – Leszek zniknął.
- Wiemy, wiemy – odparł Wojtek. – Dzięki panu Obżartuszkowi – dodał serdecznie klepiąc mężczyznę w ramię.
- No nie tylko dzięki mnie ale dziękuję za...
- Chodzi mi o prawdziwego Leszka – przerwała kobieta.
Śmiechy ucichły. Informacją o zniknięciu Leszka najbardziej zdawał się być przejęty Obżartuszek. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle przestały interesować go wszystkie otaczające go osoby, przez które zdawał się przenikać wzrokiem w poszukiwaniu czegoś lub kogoś. Lustrował nerwowo różne punkty sali, jakby próbował wypatrzeć obiekt chorobliwego pożądania, którego tak naprawdę wcale wolałby nie dostrzec.
Pozostali wpatrywali się w pustą trumnę, z której wystawały brzegi pomiętej, satynowej wyściółki.
- Co to ma niby być? – parsknął Wojtek.
Obżartuszek nagle uniósł brwi i z jego wytrzeszczonych oczu wyjrzał ktoś bardzo nie na żarty przestraszony. Złapał Wojtka za dłoń i szarpnął w kąt sali.
- Coś pan! – zaprotestował Wojtek. – Puszczaj pan, albo…
- Niech pan posłucha – przerwał Obżartuszek, którego głos drżał na tyle poważnie, że Wojtek zamilkł bez protestu. – Zostało już bardzo niewiele czasu.
- Jak mi zaraz…
- Niech pan spojrzy.
Mężczyzna wskazał palcem resztki Olbrzymiego Leszka.
- O czym pan mówi? – zapytała Wanda podchodząc do mężczyzn zaniepokojona. W widoczny sposób zaczął udzielać się jej strach i też rzucała już nerwowe spojrzenia przez ramię.
- Mów pan, do cholery! – zażądał wyjaśnień Wojtek.
- Nie krzycz na pana! – upomniała go matka.
- I nie krzycz na pana! – dołączył ojciec.
Zanim Obżartuszek zdążył odpowiedzieć budynek zadrżał w fasadach.
- Co jest, do cholery? – burknął Wojtek.
Poza nim i jego rozmówcami nikt nie zwrócił uwagi na niepokojący wstrząs.
- Widzicie? – jęknął przerażony i zarazem podekscytowany Obżartuszek. – To Leszek.
Wszyscy popatrzyli na mężczyznę, jak na wariata.
- Leszek?
- Patrzcie.
Ponownie spojrzeli we wskazywanym kierunku. W honorowym miejscu sali przy centralnym stole, gdzie dotychczas stała trumna z wyeksponowanym ciałem Leszka coś było nie tak, jak być powinno. Trumna była na swoim miejscu i nie było w niej Leszka, ale zamiast nieboszczyka spoczywał w niej pijany w sztok Władek Plastmasa, bardzo podobny z twarzy do byłego szwagra ojca pierwszej żony kuzyna znajomego z pracy młodszego brata Stacha. Mężczyzna miał na sobie krótkie jeansowe spodenki i koszulkę IRON MAIDEN taką samą, jak Olbrzymi Leszek, tyle, że rozmiarem pasującą do jego gabarytów.
- Nie zdążyłem – powiedział Obżartuszek.
Wojtek poczuł złość.
- Tego już za wiele – wycedził przez zęby zaciskając pięści. – Co to za głupie gówniarskie żarty?
- To nie żarty – zapewnił nieznajomy.
- Nie żarty? – coraz bardziej unosił się Wojtek. – Więc gdzie jest ciało mojego brata?!
- To nie ważne.
- Nieważne?
- On jest ważny.
- Kto?
- Władek Plastmasa.
- A co w nim ważnego? I kto to w ogóle jest?
Wojtek popatrzył po najbliższych, ale nikt nie sprawiał wrażenia jakby znał Władka Plastmasę, włącznie ze Stachem, który nie miał pojęcia o istnieniu byłego szwagra ojca pierwszej żony kuzyna znajomego z pracy swojego młodszego brata. Nie znał nawet tego znajomego, samego brata nie widział od ponad piętnastu lat, odkąd tamten zwolnił się z Kombinatu i wyjechał za granicę, gdzie wszelki słuch o nim zaginął. Zbieżność pokrewieństwa i znajomości była więc w tym momencie zupełnie przypadkowa.
- Władek Plastmasa – wyjaśnił Obżartuszek – to ryzyko zawodowe i przekleństwo wszystkich uprawiających mój zawód. Nie sądziłem, że kiedykolwiek go spotkam. Oszuka was wszystkich.
- Wżyciu o nim nie słyszałem – powiedział ktoś.
- Ja też – dodał ktoś inny i jeszcze następny i dalsi.
Tymczasem Władek Plastmasa otworzył oczy i chwiejąc się lekko wszedł na krzesło i następnie wyszedł na stół.
- Jestem starym przyjacielem Leszka – oznajmił. – Ale to teraz bez znaczenia. Gdzie się podziało jego ciało?
- Zaczyna się – rzekł Obżartuszek. – Zmyśla jak najęty.
Budynek zadrżał ponownie, tyle że dużo mocniej niż za pierwszym razem, ze stroików zdobiących ściany sypnęły się kwiaty, dał się słyszeć brzdęk tłuczonej szyby. Pisnęła jakaś kobieta, ale była to raczej oznaka udawanego strachu, raczej rozbawienia niż strachu. Na zewnątrz na moment rozjaśniało i przez nieboskłon przetoczył się złowróżbny pomruk letniej błyskawicy.
- Za późno – jęknął Obżartuszek ponownie rozglądając się nerwowo. – Za mało zjadłem.
Wojtek ściągnął brwi.
- Za mało? – zdziwił się. – Zeżarłeś pan przecież za dziesięciu chłopów z huty! Powiedz lepiej gdzie się podział…
- Witam wszystkich!
Dźwięczny głos nie był bardzo donośny ale bardzo wyraźnie zabrzmiał w głowie Wojtka i wszystkich zgromadzonych na sali górując ponad towarzyszącymi mu dźwiękami i odgłosami rozbawionej sali. Wojtek nie mógł uwierzyć, ale nie miał również cienia wątpliwości, że należał on do jego zmarłego brata.
- Bardzo się cieszę, że wszyscy tak szampańsko się bawicie!
Biesiadnicy przerwali rozmowy i zaczęli się rozglądać na boki próbując zlokalizować mówiącego. Gwar stawał się coraz cichszy, aż w końcu zapanowała cisza mącona jedynie przez nerwowe pochrząkiwania i podekscytowane szepty.
- To Leszek! – krzyknęła nagle Henryka wskazując Władka Plastmasę. – Mój kochany syn!
- Tak to ja mamo!
- A nie mówiłem? – stwierdził bardziej niż zapytał Obżartuszek. – Już was ma. Zawsze, zawsze to samo.
Podający się za Leszka Władek Plasmasa stanął na szeroko rozwartych nogach i uniósł dłoń w geście proszącym o uwagę. Gdy wszyscy zaprzestali szeptów wziął się pod boki i zaczął tańczyć podskakując i biegając tam i z powrotem wzdłuż stołu niszcząc wszystko co stanęło mu na drodze. Śpiewał przy tym wesoło:
Spoza gór i rzek
Przyszedł do nas człek
Złapał mnie za ptaka
Bo to był jebaka
Hej!
Bo to był jebaka
Hej!
Bo to był jebaka!
Hej!
Przebiegł wzdłuż całego stołu podskakując wesoło przy każdym „hej!”. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w śpiewającego z podziwem i z rozdziawionymi ustami. Tylko Obżartuszek zrezygnowany kiwał spuszczoną głową.
Hej szara wiara
Babie wyszła szpara
Dostrzegł ją jebaka
Puścił mego ptaka
Hej!
Puścił mego ptaka
Hej!
Puścił mego ptaka
Hej!
I tak w kółko aż na stołach nie pozostało nic poza potłuczonym szkłem i porcelaną, porozgniatanym jedzeniem i rozlewającymi się plamami alkoholu i napojów. Nagle Plastmasa zatrzymał się w miejscu i zamilkł. Mina nico mu zrzedła. Wolno omiótł spojrzeniem zgromadzonych i zatrzymał spojrzenie na Obżartuszku.
- Czego tu szukasz, najduchu? – zapytał. – Znasz tu kogoś? Kto cię zaprosił?
Władek spojrzał na Wojtka.
- Ty Wojtuś?
Wojtek energicznie pokiwał głową.
- A skąd – odparł. – Widzę chłopa pierwszy raz na oczy.
- A ty, ojciec?
- Co?
- Znasza tego leszcza?
- Z naszego czego?
- Nie zna go – pospieszyła z pomocą matka. – Ja też go nie znam. Nikt go w ogóle nie zna. W ogóle. Nikt, nikt nie widział go na oczy nigdy w życiu. Zresztą sam spójrz na niego. Wszyscy spójrzcie. Czy ktoś mógłby znać takiego kogoś?
Przez salę przetoczył sie pomruk dezaprobaty.
- Ha! A widzicie! – krzyknął Leszek vel Władek Plastmasa. – A ja go znam. I to dobrze. To stary oszust i hochsztapler, wichrzyciel i uzurpator, znany jako Wacek Szujszuja.
Wszyscy zebrani zamilkli wpatrując się z niedowierzaniem to w Leszka, to w Obżartuszka. Z każdą chwilą oczy tłumu, jakby były zsynchronizowanymi elementami układu wzrokowego jednej istoty, rozszerzały się coraz bardziej i nabierały wyrazu rosnącego z każdą sekundą niesmaku pomieszanego z odrazą. Po minucie takiego przyglądania się w sali niemal namacalna stała się atmosfera napięcia i zogniskowanej na Obżartuszku nienawiści. Wyraźnie słyszalny był również pomruk jaki mimowolnie wydobywał się z dziesiątek wykrzywionych odrazą ust.
- To nieprawda! – krzyknął Obżartuszek. – On kłamie! On! Poszukiwany na całym świecie terrorysta! Podszywa się pod waszego tragicznie zmarłego Leszka i teraz bezcześci jego ciało wykorzystując je do swoich zbrodniczych celów! Wiem, że wy tego nie widzicie, bo już was omamił swoimi sposobami! Ale uwierzcie mi! Zajrzyjcie głęboko w swoje dusze! Oczyśćcie umysły! Odrzućcie go, nie pozwalajcie mu na natrętną inwigilację waszych myśli! Zaklinam was! To przecież Władek Plastmasa!
- Dupa! – krzyknął Władek Plastmasa. – Słyszeliście! Co za bezczelny typ! Żeby w moje urodziny takie oszczerstwa rzucać! Czy do czegoś takiego byłby zdolny ktokolwiek inny poza Wackiem Szujszują?
- Leszek ma rację! – krzyknął Mietek z Wolbromia. – To Szujszuja z krwi i kości!
- Widziałem jak bydlak zeżarł ze siedem kilo leszkowego ciasta! – dołączył do kuzyna Wojtek.
- Obrazoburca! – ryknął Napoleon Ciasteczko – Zbezcześcił dzieło mojego życia!
- Nieprawda!
Oskarżenia zaczęły padać ze wszystkich stron, Obżartuszek próbował ripostować jak mógł, ale dla nikogo nie było tajemnicą, że stoi w tej konfrontacji na straconej pozycji. Jedynie ojciec Leszka nie będąc pewnym słyszanych słów nie odzywał się próbując zrozumieć o co chodzi w całym tym poruszeniu i coraz większym zamieszaniu. Twarz purpurowiała mu ze złości, oczy rzucały niebezpieczne spojrzenia osaczanemu Wackowi Szujszui. Nie był pewien powodu złości, ale miał pewność, że mężczyzna jest wrogiem.
- Po coś to zrobił?! – wrzasnęła piskliwie Wanda.
- Żeby was przed nim uratować!
- Gówno prawda!
- Pocieszyć w żalu!
- Pocieszyć?
- Właśnie! – dołączył nagle rozogniony tłumionymi emocjami Stach. – Jasne że tak! Powiesić! Od razu! Tu na miejscu! Powiesić go! Nad czym się tu zastanawiać!
Tłum zafalował i naparł na wciśniętego w kąt Obżartuszka.
- Opamiętajcie się!
- Na szubienicę z nim!
- Na żyrandol!
Widząc, że żadną argumentacją nic nie wskóra, Obżartuszek postanowił przejść do kontrofensywy. Najbliżej miał kuzyna Mitka z Wolbromia, który mocno wpijał się kościstymi palcami w jego przedramię. Obżartuszek szarpnął energicznie ręką i zaraz odwzajemnił uścisk, z tą różnicą, że w jego efekcie oderwała się ręka Mietka na wysokości ramienia. Zanim mężczyzna zdołał w ogóle zrozumieć, co się stało, Obżartuszek połknął ją w całości i zaraz to samo uczynił z jego głową, korpusem i nogami wraz z odzieniem i tym co miał w kieszeniach, obuwiem i poprzyklejanym do podeszew drobnym żwirkiem, jaki pokrywał podjazd do lokalu. Jeśli ktoś liczyłby, że ten wyczyn powstrzyma adwersarzy, to srodze by się pomylił, gdyż ci zdawali się nawet nie zauważyć tragedii kuzyna Mietka z Wolbromia. Wykrzywione nienawiścią twarze zaczęły się kotłować nad kąsającym na lewo i prawo Obżartuszkiem, ciała kłębiły się niczym żądne mordu krwiożercze bestie osaczające rozpaczliwie broniącą się zwierzynę. Atakujących zagrzewał okrzykami Władek Plastamasa, który jako jedyny wiedział, co tak naprawdę się dzieje. Trzymał się w bezpiecznej odległości, na wypadek, gdyby Obżartuszkowi udało się przedrzeć przez ogarniętą szałem ciżbę. Gdy dostrzegł, że absolutnie wszyscy zaangażowali się w atak, zaczął wolno wycofywać się pokrzykując już tylko przez ramię. Jego zachęty nie były już wszakże potrzebne. Obżartuszka atakowali zarówno mężczyźni, jak i kobiety – te chyba nawet bardziej zapalczywie – dzieci i starcy, biesiadnicy, obsługa i członkowie zespołu rokowego, który w połowie przestał odgrywać Zombies Ritual DEATH.
Plastmasa wyszedł na zewnątrz, usiadł pod dużym ogrodowym parasolem, zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. Spojrzał na zegarek. Niebo było bezchmurne, od zachodu nieco już ciemniejsze. Piękny dzień chylił się ku końcowi. Gdy słońce dotknęło horyzontu z budynku wyszedł Obżartuszek.
- Aleś mnie załatwił – powiedział pocierając się po lekko wypukłym brzuchu. – To nie było fair.
- Że niby co? – zdziwił się Plastmasa.
- Dobrze wiesz – dąsał się Obżartuszek.
- Ni cholery.
- No, że powiedziałeś, że jestem Szujszują.
- A, o to chodzi.
- O to, o to.
- A ty poprzednio coś zrobił?
- To się nie liczy.
- Powiedziałeś że jestem Zbyś Lusterko. Wszyscy chcieli się we mnie przeglądać. Myślałem, że tego nie zniosę.
- Najadłeś się?
- Ba.
- No to o co ci chodzi.
- W sumie o nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz