przysłowie

Posól język starą sową, a w głowie ci zahuczy


sobota, 27 stycznia 2018

Cudowny Miś (5 historia o Bębenku Koali)

Cudowny Miś

Bębenek Koala nawet przez chwilę nie zamierzał wracać do ziemianki w lesie. Życie w mieście może i specjalnie mu nie leżało, ale było wygodniejsze i bezpieczniejsze. Zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym. Dlatego też, niedługo po tym jak eksmitowano go z altanki ogródka działkowego, odpowiedział na ogłoszenie o pracę wystawione w witrynie lombardu.
Nie tracąc czasu zgłosił się na rozmowę kwalifikacyjną. Przebiegła szybko. Właściciel – posunięty wiekiem filigranowy mężczyzna – nie żądał referencji ani potwierdzenia posiadanych kwalifikacji. Wystarczył mu zdrowy osąd kandydata.
- Jesteś pewien, że dasz radę? – zapytał po krótkiej rozmowie. – Tu jest nieciekawa dzielnica, różny element się kręci.
- Nie ma obawy – gorliwie zapewnił Bębenek. – Jestem tytanem pracy.
Staruszek pokiwał głową. Dopił ciemną herbatę ze szklanki wypełnionej fusami ponad granicę metalowego koszyczka, splunął resztkami na podłogę i poprawił rogowe okulary.
- No dobra – powiedział. – Przyjmę cię na próbę. Powiedzmy na tydzień. Jak się sprawdzisz – pogadamy co dalej. Jak dasz plamę – wylatujesz bez grosza.
W ten sposób Koala został pracownikiem lombardu.
Od rozmowy wstępnej minęły blisko cztery miesiące. Zima zdążyła rozgościć się na dobre, do tego była wściekle siarczysta. Bębenek starał się jak najrzetelniej wykonywać powierzone mu obowiązki i nie dawać właścicielowi powodów do niepokoju, czy narzekań. Staruszek Koalę polubił i zaczął darzyć zaufaniem. Przejawiało się to nie tylko w serdeczności, z jaką się do niego zwracał, ale przede wszystkim, w jakości obowiązków, które mu powierzał. Coraz częściej Bębenek zostawał w lombardzie sam. Początkowo były to godziny, później całe zmiany. Ostatnio Koala dostał swój komplet kluczy i zaczął samodzielnie otwierać i zamykać interes. Były tygodnie, że Gerard – tak miał na imię właściciel – wpadał tylko na chwilę, co dwa, trzy dni, by zabrać utarg. Przy takich okazjach zawsze przynosił też kanapki, ciasto, lub nawet danie z domowego obiadu.
Generalnie można by rzec, że wszystko układało się jak najbardziej po myśli Bębenka. Ale wówczas na scenie pojawił się Miś Trumniś. Malec mocno przeżył wyprowadzkę z działkowej altany. Zwłaszcza, że Koala całą winę za wydarzenia z kosmitami zrzucił na niego, co dawał mu do zrozumienia na każdym kroku, niemal dzień w dzień. Miś popadł w depresję i zaczął, najoględniej mówiąc, mocno raczyć się alkoholem. A mówiąc wprost – chlał co popadnie i z kim popadnie, byle więcej i do stanu totalnego upojenia.
Wyciągnąwszy nauczkę z poprzedniej lekcji, Koala skupił się na nowej pracy i robił wszystko, by jej nie utracić. To spowodowało, że nie przykładał większej wagi do poczynań Trumnisia, okazując mu jawną niechęć, co, jego zdaniem, było elementem należnej małemu kary.
Że coś jest jednak nie w porządku Bębenek zorientował się, gdy któregoś mroźnego przedpołudnia Miś wkroczył do lombardu mocno podpity, ale jeszcze nie całkowicie zamroczony.
- Dzień dobry – rzucił nie kryjąc ironii. – Całkiem tu przyjemnie.
- Dzień dobry – odparł Koala nie podnosząc wzroku znad gazety.
Bębenek pochłonięty lekturą aktualnej prasy początkowo sądził, że to kolejny nie do końca zdecydowany zastawić swoje cenne mienie klient. Zgodnie ze wskazówkami pryncypała, nie okazał mu zainteresowania. Jak twierdził Gerard, klient sam musi dojrzeć do myśli, że to właściwy czas na pozbycie się majątku. Poza tym, zainteresowanie potencjalnym towarem windowało jego cenę.
- Aleś się urządził, cwaniaczku – ocenił Miś. – Cieplutko, mięciutko, wygodnie, gazetka, kurwa, świeża. Tylko pozazdrościć.
Koala aż podskoczył.
- Miałeś tu nie przychodzić po pijanemu – wycedził. – Czyli w zasadzie wcale.
Trumniś zarechotał chorobliwie.
- Co ty powiesz?
- Przez ciebie, baranie, znowu wywalą mnie z roboty!
- Tak? I co mnie to, kurwa, obchodzi? Ty sobie tu siedzisz w ciepełku, a mnie dupa marznie.
- Nie zaczynaj znowu. Masz dupę z trocin.
- Z watoliny.
Koala westchnął. Nie miał ochoty na przekomarzanie się na temat problemu, który poruszali już niezliczoną ilość razy. I który w zasadzie był praktycznie nierozwiązywalny.
- Mów, po coś przylazł i wypad mi stąd – powiedział.
Trumniś ukradkiem spojrzał za okno. Dopiero teraz Koala zauważył, że przy witrynie kulą się dwie sylwetki, których nie rozpoznawał przez zaparowane szyby i gęsto sypiący śnieg.
- Kogoś tam ze sobą przywlókł? – rzucił poirytowany.
- Dawaj na wino – odparł Miś.
- Chybaś ocipiał.
- Dawaj, albo narobię ci obciachu.
Tak się zaczęły kłopoty. Za pierwszym razem Koala, dla świętego spokoju, dał Trumnisiowi pieniądze, zastrzegając, ze to jeden jedyny raz. Sam w to zbytnio nie wierzył, ale miał nadzieję, że może tym razem się myli. Oczywiście nie miał racji i nic z tego nie wyszło, a Miś zaczął pojawiać się w lombardzie regularnie. Nie pomagały próby przemówienia mu do rozumu. Bębenek zaczął już na poważnie martwić się, czy bezpiecznym jest pozostawianie małego samego w domu na cały dzień. Bał się zarówno o własne mienie, jak i o bezpieczeństwo przyjaciela. Ale co miał począć? Przecież nie mógł oddać go do… No właśnie, gdzie?
Bębenek wynajmował garsonierę w starej, mocno zapuszczonej kamienicy, w której alkoholizm nie zwracał niczyjej uwagi. Trumniś skwapliwie z tego korzystał awanturując się bez względu na porę, pijąc po komórkach i piwnicach, stając się stałym bywalcem melin. Sytuacja stawała się powoli beznadziejna. W pracy Koala nie mógł pozwolić sobie na zabawy w psychologa, gdy zaś wracał do domu, Miś najczęściej leżał już w barłogu bez jaźni, lub bełkotał coś bezładnie.
Sprawy przybrały krytyczny obrót, gdy Trumniś kilka razy trafił na izbę wytrzeźwień i dostał dwa kolegia – za dewastację mienia i obsceniczne zachowanie w miejscu publicznym. Stałym bywalcem ich mieszkania stał się dzielnicowy. Wyskoki małego zaczęły pochłaniać większość zarobionych przez Koalę funduszy. Miś zaczął też wynosić z mieszkania różne przedmioty, które spieniężał u konkurencji i następnie przepijał. Wreszcie Koala, nie widząc innego rozwiązania, postanowił, że wyjścia są tylko dwa. Albo pozbędzie się Trumnisia i zerwie z nim wszelkie kontakty, albo się nim zajmie na poważnie. Oczywiście wybrał to drugie. Żeby zadanie zrealizować, koniecznym było odcięcie Misia od nowego towarzystwa. A z kolei, aby osiągnąć taki efekt, musiał nie spuszczać przyjaciela z oka nawet na moment.
Problem w tym, że Gerard nie chciał słyszeć o zatrudnieniu Misia. Mało tego. Zagroził Koali dyscyplinarnym zwolnieniem, jeśli tylko zobaczy, albo choćby od kogoś usłyszy, że Trumniś kręcił się przy biznesie. Tak drastyczne wskazówki były wynikiem wybryków Misia i jego kompanii, które to ostatnimi czasy mocno się nasiliły i przybrały na wyrazie. Głównie należało do nich lżenie klientów i przypadkowych przechodniów, zaśmiecanie okolicy niedopałkami i pustymi opakowaniami po wypitym alkoholu oraz wypróżnianie się pod żywopłotem w bezpośrednim sąsiedztwie lombardu.
Jednak tym, co przelało szalę, było wymazanie frontowej witryny brunatną mazią niepozostawiającą wątpliwości, co do jej proweniencji. Gerard bardzo to przeżył. Nie mniej istotna była treść w jaką układały się „wymalowane” litery: „Koala chuj”. Jeszcze gorszy był drugi napis, jaki pojawił się następnego dnia po usunięciu pierwszego paszkwilu. Miał inny podmiot liryczny, ale niósł podobny przekaz emocjonalny: „Dziadek chuj”.
I tak Koala, mimo całej sympatii, jaką darzył go właściciel, stanął przed trudnym zadaniem. Musiał okiełznać Trumnisia, który szybko wyrósł na wiodącego na dzielnicy chuligana. Szczęściem w nieszczęściu było to, że ostatni wybryk Misia miał dalszy ciąg w postaci zelżenia interweniującego funkcjonariusza, co skończyło się dla małego czterdziestoośmiogodzinnym pobytem w izbie wytrzeźwień i na posterunku policji. Dzięki powyższemu Trumniś po raz pierwszy od miesięcy względnie doszedł do siebie i spojrzał w miarę przytomnym spojrzeniem na swoje dokonania z ostatnich miesięcy. I po raz pierwszy Koala mógł z nim normalnie porozmawiać.
*
Przegadali całą sobotnią noc. Z obu stron padły mocne deklaracje i przyrzeczenia. W ich efekcie Koala podjął ryzykowną decyzję. Mianowicie od następnego poniedziałku Trumniś miał chodzić z nim do pracy. Oczywiście po kryjomu. O tym, że w odstawkę miały pójść wszelkie używki nawet nie musiał wspominać. Uzgodnili, że puszczają w niepamięć wszystkie swoje dotychczasowe grzeszki i ustalili plan działania, który miał wydobyć ich z kłopotów.
- No to rozejm – powiedział Bębenek ściskając prawicę Trumnisia. – Teraz trzeba tylko doprowadzić cię do stanu używalności.
- A co niby do mnie masz?
- No weźże na siebie spójrz. Sierść masz wyświnioną nie wiadomo czym, skołtunioną, aż lepką. I cuchniesz starymi jszczynami i rzygowinami. Cały tym nasiąkłeś. Nikt nie musi cię widzieć, żeby się zorientować, że ukrywam w biurze jakiegoś menela.
Miś powąchał łapki, skrzywił się i pokręcił głową z rezygnacją.
- Chciałbym zaoponować, ale…
- Niestety.
- Czyli, że co mam niby zrobić? Prysznic wziąć?
Bębenek poskrobał się za uchem.
- Musiałbyś stać w kabinie z tydzień, a i to chyba niewiele by pomogło – Koala poskrobał się za uchem. – Jest tylko jeden sposób.
- No?
- Właź do pralki.
- No chyba ci uszczelki puściły tam w środku, w saganie!
Mina Koali świadczyła, że jest odmiennego zdania.
- Doda się do prania cocolino – stwierdził nie zważając na protesty malca. – Do rana wyschniesz.
W innych okolicznościach Miś nie dałby się namówić na taki pomysł. Niestety dla niego sytuacja była, jaka była, więc mrucząc pod nosem wlazł do pralki.
- Tylko nie wal za dużo proszku – zdążył powiedzieć zanim okrągłe drzwiczki odcięły go od świata zewnętrznego.
Włączając pralkę Koala czuł się jak pracownik stacji kosmicznej ekspediującej w przestrzeń samotnego astronautę. Odruchowo pomachał przyjacielowi. Skulony w kucki Miś pokazał mu środkowy palec.
Po chwili pralka zaczęła zasysać wodę, której poziom szybko sięgnął piersi Trumnisia i pomknął dalej w górę.
- Pocałuj mnie w dupę! – krzyknął malec unosząc się na powierzchni. Niemal w tym samym momencie bęben pralki zaczął się obracać i Miś zniknął w pienistej kipieli.
Półtorej godziny później Koala otworzył drzwiczki. Odczekał chwilę, ale Trumniś nie ukazał się w otworze.
- Halo! – zawołał Bębenek. – Tu Ziemia! Jesteś tam Pielgrzymie?
Odpowiedziało mu echo.
- By to chuj – dobiegł go słaby głos Trumnisia. – Pomóż. Tu na orbicie jest inne ciążenie.
Koala ostrożnie wyciągnął przyjaciela i ułożył go na grubym frotowym ręczniku.
- O kurwa – jęknął Miś. – Czuję się, jak bym miał w dupie kowadło. Ważę pewnie ze cztery kilo. Żeby mi tylko szwy nie puściły.
Bębenek włączył suszarkę i skierował na przyjaciela gorący strumień powietrza.
- O jak dobrze – powiedział Miś.
Trumniś przez kilkanaście minut przewracał się zboku na bok poddając się zbawczym podmuchom. Niedługo mógł już podnieść się do pozycji stojącej.
- I pod pachami – zaordynował unosząc ramiona jak do piruetu. - Jeszcze na plecy, niżej – wskazywał Koali kolejne miejsca. – Niżej, mówię, tam na dole.
- W dupę to se sam nadmuchaj – zaprotestował Koala. – Zaraz włożę cię do wyżymaczki.
- Nie moja wina, że tu działa ziemska grawitacja – stwierdził beztrosko malec.
- Dobra, dobra. Znalazł się kurwa, Dzidek Kosmonauta.
Pół godziny później proces się zakończył.
Bębenek nie mógł wyjść z zachwytu nad przemianą, jaka właśnie się dokonała. Trumniś prezentował się imponująco. Futerko maił czyściutkie i puszyste, w cynamonowym odcieniu i pachniał wiórkami kokosowymi.
- Kurwa, ale ode mnie wali – stwierdził malec. – Musiałeś z pół butli tego syfu dodać. Jeszcze mnie teraz ktoś weźmie za choinkę zapachową.
- Raczej za odświeżacz do kibla – skorygował Bębenek. – Było zdecydowanie lepiej, jak waliło od ciebie jszczynami i gównem – dodał z przekąsem.
- Gównem? Nie mówiłeś, że walę gównem!
- Byłeś wystarczająco upodlony.
- Ale tak było? – dociekał Miś.
- Przestań.
- Muszę to wiedzieć.
- Niejednym.
*
Zgodnie z oczekiwaniami transformacja Trumnisia dała początek dalszym zmianom. Początkowo Trumniś zdradzał pewne symptomy głodu alkoholowego, ale Koala wytłumaczył mu, że jako pluszak nie może podlegać uzależnieniom. Oczywiście nie poszło mu łatwo.
- Jak nie może? – upierał się Miś. – Skoro opić się może, to i uzależnić też.
- Skoro tak – stwierdził Bębenek – to trudno. Będzie więcej dla mnie. Eukaliptusówka niedługo dojdzie, starczy mi do przyszłych świąt.
- Jak to więcej dla ciebie?
- Zwyczajnie. Jesteś uzależniony, nie wolno ci pić. Nawet kropli.
Trumniś nie odzywał się przez kilkanaście minut miotając się po mieszkaniu. Mamrotał coś pod nosem, przekomarzał się sam ze sobą, mimowolnie gestykulował.
Wreszcie na jego puchatą buźkę wypełzł od dawna niegoszczący na niej uśmiech.
- W ogóle nie chce mi się pić – powiedział.
Koala nie zareagował.
- Słyszałeś? – domagał się uwagi Miś. – Wcale nie chce mi się pić.
- W porządku.
- No myślę! To bardzo wiele znaczy.
- Tak. Na przykład co? – zainteresował się Bębenek.
- Na przykład to, że nie jestem uzależniony – wyjaśnił malec. – Jak bym był, to by mi się chciało cały czas.
- Może i tak.
- No! A skoro nie jestem uzależniony, to mogę się napić kiedy chcę, co nie?
Koala wzruszył ramionami.
- To nie kawa i papierosy – skwitował.
Co by nie mówić, to dalsze kilka dni pokazały, że Trumniś nie jest uzależniony w stopniu większym, niż Koala. Obaj lubili się napić i robili to dosyć często, tyle, że nie uchlewali się do nieprzytomności. Bardziej raczyli się dla kurażu. Co ważniejsze, zamiłowanie do trunków nie przeszkadzało im w rzetelnym wywiązywaniu się obowiązków służbowych i nie przekładało na ich relacje społeczne. Chociaż z tym ostatnim nie do końca tak było, bo znakomita większość mieszkańców okolicy lubiła się solidnie napić. Zbyt częste uchylanie się od poczęstunku nie było mile widziane. Od czasu do czasu należało się integrować z różnym szemranym towarzystwem dla podtrzymania poprawnych stosunków międzysąsiedzkich.
*
Wyskoki Misia zostały przez władzę dosyć słono wycenione. Złożyły się na nie kolegia, koszty napraw różnego zdewastowanego sprzętu i mienia, opłaty za pobyt na izbie wytrzeźwień i szereg innych. Szczególnie poważnie zostały oszacowane prace związane z remontowaniem zabrudzonych elewacji kamienicy, malowaniem ścian na klatkach, wymianą boazerii, wykładziny podłogowej itd. Nie za wszystkie zniszczenia odpowiedzialny był Trumniś, ale tak to już jest. Jak była okazja, to przywalili mu ze wszystkich stron.
Dotkliwe dla domowego budżetu płatności przełożyły się na zaległości z czynszem, za co kamienicznik naliczał złodziejskie odsetki. To z kolei spowodowało, że Koala popadł w klasyczną spiralę zadłużenia. Wyliczył, że musiałby pracować rok nie wydając ani grosza, a i tak nie starczyłoby na spłatę wszystkich należności. Było jasne, że Trumniś musi złapać jakąś robotę. Ale, póki co, najważniejszym było, żeby Koala odzyskał zaufanie pracodawcy.
W takich okolicznościach Miś zaczął towarzyszyć Koali w wykonywaniu codziennych obowiązków. Przesiadywał głównie na zapleczu, przeglądał prasę i książki, prowadził różne ewidencje, pilnował kalendarza. O wiele lepiej niż Bębenek odnajdywał się też w obsłudze komputera. Zwłaszcza w nawigacji po stronach i portalach internetowych, dzięki czemu byli na bieżąco z cenami, co miało istotne znaczenie w szacowaniu wartości mniej chodliwych towarów. Aby ratować domowy budżet zdarzało im się co cenniejsze przedmioty samemu wykupywać i potem sprzedawać je z zyskiem na allegro.
Ale to wszystko nadal było mało i groziła im eksmisja z mieszkania w środku zimy.
Któregoś dnia Koala zlecił Misiowi wyleźć na regały, by przetrzeć nawarstwiony kurz i przejrze
zgromadzony tam różnoraki asortyment. Trumniś ostro wziął się do pracy i już drugą godzinę zasuwał z mokrą szmatką, jednocześnie przeglądając i oceniając napotkane tam przedmioty.
- O kurwa! – krzyknął. – Mandolina!
- Coś tam znalazł? – niedosłyszał Bębenek.
- Mandolina! – powtórzył Miś. – Taka dziecięca chyba, bo struny ma plastikowe, ale gra!
Trumniś brzdąknął kakofonicznie, zawodząc do tego jakąś żałobną melodię.
- To nie mandolina – ocenił Koala – tylko bandżo.
- A chuj tam z nazwą – powiedział malec. – Chcę ją. Nauczę się grać i będę zapierdalał na Rynku. Zobaczysz, przez tydzień będę zgarniał więcej niż ty w miesiąc. Albo i lepiej!
- Przecież ty skrzeczysz jak jakiś chory gawron – zaoponował Bębenek.
- Gówno się znasz. Do tego trzeba się urodzić z talentem! A ja talent bezsprzecznie posiadam! W końcu do tego zostałem stworzony, żeby umilać ludziom życie.
- Z tym życiem to cię poniosło – mruknął Koala.
- Posłuchaj sam.
Miś stanął w rozkroku opierając instrument na udzie.
- Wpadło gówno do studni! – zaintonował i uderzył strunę szybko przeciągając palcem po gryfie z góry na dół. – A że było na gumce! – i powtórzył chwyt, z tym że w odwrotnym kierunku. – Niezłe, co, he he.
Bębenek postukał się w czoło.
- A teraz posłuchaj tego – podpalił się Miś. – To będzie hit! Niech skonam, jeśli się mylę.
Zanim zaczął, do lombardu weszła starsza kobieta trzymając za rękę kilkuletniego chłopczyka. Trumniś zachował się w sposób, jaki na takie okoliczności wcześniej ustalili, czyli znieruchomiał udając jeden z eksponatów.
Kobieta zdawała się być zażenowana.
- Wie pan – zaczęła. – To dla mnie bardzo niezręczna sytuacja. Syn, tatuś tego tu ancymonka, okazał się wyrodnym dzieckiem. Zastawił u pana rodowy pierścionek, żeby kupić sobie jakąś tam grę komputerową, czy coś równie niedorzecznego. Da pan wiarę? Pierścionek, który jest w mojej rodzinie przeszło dwieście lat! Powiedziałby, tuman, że potrzebuje pieniędzy, to przecież bym mu dała. Akurat na ich brak szczęśliwie nie narzekam. Niech pan powie, co trzeba mieć w głowie, żeby coś takiego zrobić?
Koala wzruszył ramionami.
- Wie pani – powiedział – lombard to miejsce, gdzie ludzie przynoszą najróżniejsze rzeczy z bardzo, zdawałoby się, dziwnych pobudek. Ja muszę na to patrzeć bez całej tej emocjonalnej otoczki, bo inaczej wielu rzeczy bym nie załatwił.
- Ale rodzinny pierścionek? No co trzeba mieć w głowie?
Bębenek przechodził podobne rozmowy dosyć często i wiedział, że jakiekolwiek tłumaczenie okoliczności jest bezsensowne.
- Trociny – powiedział.
- Słucham? Co pan powiedział?
- Pytała pani, co trzeba mieć w głowie, żeby zastawić pierścionek za grę. To moja odpowiedź. Trociny. Albo watolinę.
Kobieta pokiwała głową z aprobatą.
- Trafnie pan to raczył określić – stwierdziła.
Klientka odebrała zastawioną biżuterię przyglądając się jej podejrzliwie, z nieufnością łypiąc na Koalę. Bębenek przyzwyczajony do różnych postaw klienteli spokojnie skasował pieniądze i wydał stosowne pokwitowanie. W tym czasie chłopczyk rozglądał się z ciekawością. Sprzęt RTV nie zrobił na nim wrażenia. Podobnie aparaty fotograficzne, książki, biżuteria, porcelana, figurki i podobizny znanych osób, płyty gramofonowe, cd i dvd. Wszystko zostało przez niego ocenione według dziecięcych kategorii. W asortymencie nie znalazło się nic godnego uwagi. Prawie nic.
- No czego szarpiesz? – powiedziała szykująca się do wyjścia kobieta.
Chłopczyk stał na środku lokalu jedną rączką trzymając rąbek spódnicy, drugą wskazując Trumnisia.
- Chcę misia – powiedział cichutko.
- Co chcesz?
- Cocolino.
- Cocolino?
Kobieta wytrzeszczyła zdziwione oczy i powędrowała wzrokiem za palcem malucha.
- A, takie cocolino – odetchnęła z widoczną ulgą.
- Cocolino! – powiedział głośniej chłopiec.
- Ale babcia nie ma już pieniążków, Mieciu!
- Nieplawdaaaaaa! – pisnął chłopiec. – Tata mówi, ze babcia sla pieniędzmi! Babcia usla na Miiiiiisiaaa!
Kobieta spąsowiała i zaraz potem zbladła.
- Przestań krzyczeć, bo babcia będzie zła – powiedziała.
- Miiiiiiisiaaaa! – wrzasnął Miecio energicznie szarpiąc spódnicę.
Kobieta spojrzała na Koalę przepraszająco i pociągnęła chłopca za rączkę.
- Bądź grzeczny, bo naskarżę na ciebie do pana Gołąbka!
Chłopiec tylko na chwilę przestał się awanturować, by zaraz zacząć krzyczeć ze zdwojoną energią. Do tego rzucił się na podłogę i zaczął walić w nią piąstkami.
Koala przyglądał się scenie spode łba, od czasu do czasu łypiąc na nieruchomego Trumnisia. Miś znakomicie odnajdował się w roli. Stał spokojnie z przyklejonym do twarzy uśmiechem przyciskając do brzuszka bandżo.
Gdy chłopiec rzucił się na ziemię, Bębenek postanowił zareagować.
- Niech go pani podniesie – powiedział. – Podłoga brudna, śniegu naniesione. Upaprze sobie portki, dupę przemoczy i jeszcze się przeziębi.
- Słyszałeś Mieciu, co pan powiedział? Wstawaj natychmiast albo dostaniesz zarazy!
- Łeeeeeeeeeeee!
Klientka spojrzała na Koalę błagalnie.
- Pan poda tego misia.
- Nie jest na sprzedaż.
- Jak to nie jest?
- No nie jest.
- Stoi na półce z artykułami na sprzedaż. Ma nawet metkę z ceną, tyle, że nie widzę stąd ile kosztuje, ale mniejsza z tym. Ileż może być wart taki gówniany niedźwiadek?
- Co też pani….
Koala urwał. Do bandżo przyklejona była mała karteczka informująca o wartości przedmiotu. Bębenek był pewien, że ceny wcześniej nie było. Popatrzył podejrzliwie na Trumnisia. Miał wrażenie, że Miś uśmiechał się teraz bardziej głupkowato, niż wcześniej. Ukradkiem puścił do Koali oko.
- No to jak będzie z tym niedźwiadkiem?
Chłopiec widząc, że jego zachowanie odniosło oczekiwany skutek przestał wrzeszczeć i wlepił zachwycone oczy w Trumnisia.
- Glaaaa! – pisnął. – Cocolino gla na gitaze!
- Dawaj pan tego misia! – powiedziała kobieta.
- Moment – odparł Bębenek. – Muszę coś sprawdzić w księgach.
- Byle szybko.
- Miiiisiiiiiii!
Koala zdjął z półki Trumnisia i zniknął na zapleczu. Miecio znowu zaczął wrzeszczeć.
- Pospiesz się pan!
Bębenek udał, że szuka czegoś w księdze.
- Co ty, kurwa mać, wyprawiasz? – syknął.
- To zajebista okazja – szepnął Trumniś. – Opchniesz mnie tej babie, a ja za parę dni stamtąd spierdolę. Tylko trzeba cenę wywindować na maksa. Już ja jej, kurwa, pokażę gównianego niedźwiadka. Powiedz, że gram na tej mandolinie, tylko trzeba mi nacisnąć ucho, czy tam coś.
- No idziesz pan?!
Koala nie był przychylny do pomysłu Trumnisia, ale perspektywa szybkiego i łatwego zarobku była w ich sytuacji priorytetem. Wrócił do klientki i postawił Misia na ladzie. Chłopczyk przestał wrzeszczeć, ale spoglądał na Koalę z lękiem.
- No dobrze – powiedział Bębenek. – W zasadzie nie powinienem sprzedawać…. Ale cóż. To chyba jest sytuacja niecodzienna. No więc, łaskawa pani, ten miś nie jest zwyczajny. Potrafi się uczyć.
Oczy chłopca rozszerzyły się do granic możliwości.
- Co to znaczy? – zapytała kobieta.
- Proszę spojrzeć. Jak się lekko naciśnie nosek, to miś zacznie grać na bandżo i śpiewać. Zabawka jest pomyślana w ten sposób, że trzeba ją nauczyć. Z początku nie będzie umieć ani grać, ani śpiewać. Będzie to raczej, że tak to określę, żępolenie. Bandżo jest rozstrojone.
- Co pan powie? – kobieta skrzywiła się z niedowierzaniem. – Uczący się miś?
- Oczywiście – przyznał Bębenek. – Proszę popatrzeć.
Koala nacisnął mały, perkaty nos Trumnisia. Malec uderzył w struny i załkał nieskładnie.
- Ooooo! – zdziwiła się klientka. – To ciekawe. Pokaż go pan.
Kobieta nacisnęła nos i Miś powtórzył przygrywkę, którą wcześniej demonstrował Koali. Na szczęcie była to wersja instrumentalna, jeśli nie liczyć zawodzenia: – „Uuuuuuułłłłłłuuuuuu”.
- Uuuuuuu – zawtórował uradowany chłopiec.
- I mówisz pan, że on się nauczy grać i śpiewać?
- Bezwzględnie – potwierdził gorliwie Koala. – Z czasem może nawet zostać wirtuozem.
Kobieta przyjrzała się uważnie Trumnisiowi.
- A gdzie mu się wkłada baterie?
- W d…… – Koala chciał spłatać Misiowi figla, ale w porę uznał, że Trumniś mógłby nie docenić dowcipu. – W dalszym ciągu nie wiem, jak to się dzieje – podjął – ale on w ogóle nie potrzebuje baterii.
- Działa na energię słoneczną?
- Tak jakby, ale nie do końca, bo baterii słonecznych też nie potrzebuje. Po prostu to takie perpetuum mobile. Wie pani, tę zabawkę wyprodukowano ręcznie w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku w Japonii. Specjalnie na polecenie samego cesarza Hirohito. Naród musiał być wówczas zdyscyplinowany, kończyła się wojna, armia potrzebowała ochotników, kamikadze. Zabawka miała pomagać w edukowaniu i dyscyplinowaniu dzieci.
- Mówił pan, że wyprodukowali ją dla cesarza, a teraz znowu, że dla wszystkich – powątpiewała kobieta.
- Miałem na myśli prototyp – powiedział spokojnie Koala. – Pierwszy egzemplarz wykonali mnisi z klasztoru Shaolin. Gdybyśmy go mieli, byłby to bezcenny eksponat. A i ten jest również bardzo trudno dostępny. Do masowej produkcji nigdy nie doszło, bo wie pani, co się stało – podsumował wymownie spoglądając na klientkę.
- Że bomba atomowa?
- Właśnie.
- Dziwna to historia. Zabawka miała uczuć dzieci, jak zostać kamikadze?
Koala poczuł, że trochę przeholował.
- Nie, no skąd – powiedział z uśmiechem. – Chodziło mi o takie zobrazowanie, że tak powiem, spersonifikowanie dyscypliny, jako postawy.
- Bardzo pan elokwentny.
- Staram się udzielać klientom możliwie kompletnych informacji.
Kobieta ponownie przyjrzała się Misiowi.
- Po japońsku będzie śpiewał?
- To jego rodzimy język. Ale, jak powiedziałem na wstępie, potrafi się szybko uczyć.
Koala nacisnął nos Misia. Jakby dla potwierdzenia jego słów Trumniś ostrzej uderzył w struny i zaintonował rozedrganym głosem.
- Honiiiiiii jabaaa siooo sioo sio! Siooouua!
Chłopczyk zaczął niezgrabnie klaskać zanosząc się głośnym chichotem.
- A jak się nie nauczy po ludzku? – dopytywała kobieta.
- Chcę Cocolino! – krzyknął chłopiec.
- Cocolino! – powtórzył Trumniś waląc w struny z całej siły.
- A nie mówiłem, że szybko się uczy! – krzyknął podekscytowany sprzedawca.
- Dobrze – ustąpiła kobieta. – To ile się należy?
- Dwa tysiące – wypalił Bębenek.
- Cooooo? No chyba żeś pan na łeb upadł!
Koala nacisnął nosek.
- Cocolino! – zaintonował Miś.
- Cocolino! – pisnął chłopczyk.
- Cocolino!
- Cocolino!
*
Ostatecznie Trumniś poszedł za półtora tysiąca. Zbulwersowana ceną, ale i zadowolona z zakupu kobieta musiała pójść do banku po pieniądze, dając w zostaw pierścionek rodzinny (chłopiec nie chciał wyjść bez Misia), co dodatkowo wprawiło ją we frustrację.
Koala martwił się o przyjaciela. Cholera wie, co strzeli do głowy dzieciakowi. No i, co bardziej istotne, co też może wymyśleć Trumniś.
Odpowiedź na pytanie otrzymał następnego ranka. Telefon zadzwonił ledwo zdążył otworzyć interes.
- Lombard słucham?
- A słuchaj se, kurwa, i Bajmu – usłyszał głos rozgoryczonego Trumnisia. – Ja tu mam przejebane z tym gówniarzem.
- Sam chciałeś.
- Tak? A kto, kurwa, pieniążki liczył, aż mu dupa chodziła?
- Dobra, nie pierdol, tylko nawijaj, co i jak.
- Przez cały dzień ten najduch wszędzie mnie ze sobą wlókł. Oczywiście o suchym pysku. Tyle co ukradkiem jakiegoś tam gównianego kompotu parę łyków dziabnąłem i zjadłem kawałek kiszonego ogórka. A i o to nie było łatwo, bo cały czas się na mnie gapi. I na dodatek mało mi, kurwa, niucha nie urwał, tak gniótł i gniótł. Weź tu, kurwa, śpiewaj ze zgniecioną kichawą! Nie mogłeś powiedzieć, że trzeba mi nacisnąć łapkę, albo ucho? Chuj tam, teraz to nie ważne. Najgorsze, że do spania też mnie ze sobą do łóżka zabrał.
- Przynajmniej nie zmarzłeś i było ci wygodnie – wtrącił Koala.
- A żebyś przepadł z takimi wygodami. Kurwa mać całego mnie gówniarz wyślinił, chuj kurwa z tym praniem, nie było sensu się męczyć. Jak bym śmierdział gównem, to może by mnie nie lizał.
- Jesteś okropny. Przecież to dziecko.
- I chuj, że dziecko.
- O ile dobrze pamiętam, a na pewno tak jest, to kiedyś byłeś bardzo dumny z tego, że miałeś służyć dzieciom.
- Ale martwym! A małe nieboszczyki nie liżą misi po japach! O kurwa, idzie tu, muszę kończyć.
Połączenie zostało przerwane. Bębenek przez chwilę stał z niezdecydowaną miną, po czym wybuchnął gromkim szczerym śmiechem.
*
Następnego dnia Trumniś zadzwonił około południa. Jego humor był znacznie lepszy od wczorajszego.
- Czyli, że jest znośnie? – upewnił się Bębenek.
- Całkiem. Gówniarz do przedszkola poszedł. Z początku chciał mnie tam zawlec ze sobą, to wiesz jak się bałem.
- Czemu?
- Kurwa, czemu!? Jeszcze się pytasz? Wyobraź sobie miejsce, w którym jest kilkudziesięciu takich małych terrorystów! I każdy z nich jest gotów ukręcić ci łeb tylko dla hecy!
- Może i racja – zgodził się Koala. – Ale przecież ten mały gówniarz bardzo cię polubił. Może by ci nie dał krzywdy zrobić.
- Tak? A ja pierdolę takie eksperymenty. Sam se, kurwa, do przedszkola idź i testuj, czy ci jaja ukręcą, czy wsadzą w dupę kręgiel. Możesz se nawet taki zeszyt specjalny założyć z rubrykami i krzyżyki stawiać. Urwane buły – plusik, wykłute oko – plusik, kręgiel w dupie – plusik, jaja oszczędzone – minusik.
- Trzeba te jaja najpierw mieć.
- Symbolicznie mówię, nie?
- Dobra, dobra.
- No. Na szczęście ta baba ma więcej rozumu niż zakładałem. Przekonała bachora, żeby zostawił mnie w domu, to nikt mnie nie ukradnie i nie zepsuje. Że jestem wyjątkowy i tylko on może się mną bawić i takie tam. No i zostałem. Kurwa, facet! Spałem sobie do jedenastej, potem schodzę na dół – bo tam piętrowy domek mają, taki jak na filmach, a mieszka ta babka sama z tym małym – a tu w chałupie nikogo. Kobita do roboty poszła czy gdzieś. Lodówka pełna żarcia, normalnie nawpierdalałem się jak na zimę przystało.
Mniej więcej w tym duchu brzmiały meldunki Trumnisia każdego dnia. Po upływie tygodnia Koala zaczął się niepokoić. Plan jakby odrobinę wymykał się spod kontroli. Czas płynął, a Miś delektował się swoim nowym życiem w dobrobycie, zupełnie nie myśląc o rychłym powrocie do realnego świata. Bębenek musi wybić mu z głowy konsumpcyjny styl życia i nakłonić go do skupienia się na nękających ich problemach.
Z początkiem kolejnego tygodnia nastrój Trumnisia był wręcz szampański,
- Normalnie jestem królem – powiedział przez słuchawkę. – Moja nowa rezydencja wreszcie spełnia warunki, na jakie zasługuję. Opływam w luksusy i do tego zero roboty. Trochę z gówniarzem pośpiewam, zatańczę mu parę wygibasów, trochę przytnę na gitarce i git. Mały zaraz idzie spać. Babka też nietoperzem nie jest, więc koło dziesiątej już mam luz. Nygus śpi twardo, to i mu się bez problemu wymykam. Oglądam sobie filmy o nieboszczykach, potem w nocy jakiś sport, gołe dupy, albo kanały muzyczne. No i oczywiście do tego zawsze wyżerka. Szkoda tylko, że babka nie pijąca i barek ma pusty, jak spojrzenie grabarza.
- Ty się tak do tych luksusów nie przyzwyczajaj – ostrzegł Bębenek.
- A to niby czemu? Trzeba korzystać, póki jest okazja.
- A co z twoją grą? Przecież babka przyjdzie zaraz na skargę, że gówno żeś się nauczył i cały czas wyjesz jak potępieniec. Każe kasę oddać i będzie chryja.
- Jak przyjdzie? – zdziwił się Miś. – Co oddać? Przecież podpisała pokwitowanie, że towar nie podlega reklamacji.
- Teoretycznie nie podlega.
- No – ucieszył się Trumniś. – Może nas w dupy pocałować.
- Aleś chojrak.
- A pewnie!
Koala przez chwilę milczał.
- Pomyśl o tym z innej perspektywy – podjął.
- Ta mi odpowiada – zbył go malec.
- Ale posłuchaj chwilę.
- Dawaj.
- Zobacz, przecież to proste. Jak się okaże, że dupa z ciebie, a nie uczący się miś, to babka sama dzieciaka namówi, żeby cię do przedszkola zaniósł i kupi mu prawdziwą zabawkę, a nie wrednego hochsztaplera. A wtedy, wiesz… same plusiki w rubrykach.
W słuchawce przez chwilę szumiała cisza.
- O kurwa – jęknął Miś. – Biorę się za grę.
Następnego dnia.
- Miałeś rację – powiedział Trumniś. – Baba coś marudzi, że nie umiem grać.
- No i?
- Trochę spanikowałem i chciałem jej coś zaśpiewać, żeby się uspokoiła. Ale nie umiem nic, poza cmentarnymi kawałkami. W końcu przypomniałem sobie „Sto lat”. Zaśpiewałem jej, to się znowu obraziła. Mało tego. Sąsiadka jej powiedziała, że „Sto lat” i kilka innych prostych piosenek, to śpiewają nawet takie gówniane pieski na baterie z kiosku, co kosztują tyle, co butelka wódki. Chyba muszę się stąd zabierać. Albo może zacznę normalnie gadać do tej baby? Może wtedy mnie doceni?
- Poczekaj, poczekaj.
- No?
- Jak okażesz się prawdziwy – zauważył Koala – to też nie będzie dobrze.
- A to czemu?
- Baba sprzeda cię do cyrku, a tam wszystkiego nauczą cię migiem. Nie chciałbyś tam trafić, możesz mi wierzyć.
- O ja pierdolę – zaszlochał Miś. – Ale się wjebałem na minę.
- Nie wymiękaj tak łatwo.
- Kurwa, co za życie – kwilił Trumniś. – Ledwo coś się poprawi, to zaraz, kurwa, jeb i chuj wszystko bierze. I tak w kółko. Już było z tej trumny wcale nie wyłazić.
- Nie jęcz.
- Co nie jęcz, co nie jęcz? Jesteś cwany, bo se siedzisz na dupie w ciepełku i ci wszystko wisi. A ja tu muszę świecić oczami bezpośrednio zagrożony terrorem. O ja pierdolę, ale się porobiło. Która to godzina jest?
- Po czwartej.
- Olaboga, niedługo wrócą, a tu taki burdel. Muszę ogarnąć trochę, bo ostatnio to babka chciała na policję dzwonić, że włamanie było.
- Nie mówiłeś nic? – zaniepokoił się Bębenek.
- A co tam miałem mówić, że co, o czym niby – plątał się Miś. – W sumie to nic wielkiego się nie stało.
- Przyznaj się.
- No co? Co? Że do czego niby?
- Umawialiśmy się, że żadnych tajemnic. Taki był warunek rozejmu.
Trumniś rozkaszlał się niespodziewanie. Trwało to kilkanaście sekund.
- No dobra – powiedział wreszcie. – Ale obiecaj, że nie będziesz się wściekał. Wszystko mam pod kontrolą.
- Ta, pewnie.
- Obiecaj.
- Niech będzie.
- ?
- Obiecuję.
- No to wiesz, jak tak sobie siedziałem parę nocy temu, to coś mnie podkusiło, żeby do tej babki się zakraść do sypialni.
- Ty naprawdę jebnięty jesteś.
- Obiecałeś!
- Przecież się nie wściekam. Fakty tylko stwierdzam. Nawijają dalej.
- No to, jak tam zajrzałem, to ona spała, co nie. Zresztą, to nic dziwnego. W końcu noc była. No to obszedłem tę jej sypialnię, ale nic ciekawego nie znalazłem. No bo w końcu cóż ciekawego można znaleźć u starej babki w sypialni?
- Chuj cię tam wie.
Trumniś nie skomentował przytyku.
- Miałem już wyjść – kontynuował – kiedy moją uwagę przykuła taka kanciasta butelka, co stała przy nocnej szafce. Krople jakieś na ziołach. Mówię sobie, zobaczę co to. Podchodzę, wącham, a to ci, kurwa, wali spirytusem, że hej. Czytam etykietkę, a tam pisze, że to na sen parę kropel się pije i że to nie ma żadnych chemikaliów, tylko naturalne składniki. Że zioła, głównie. No to huknąłem ze dwa łyki, tak na próbę.
- A żeby cię.
- No co? Z ciekawości.
- No dobra – Koala starał się mówić spokojnym głosem, choć korciło go, żeby zbluzgać przyjaciela w najbardziej paskudny sposób. – I co dalej? – wycedził. – Smakowało?
- Ujdzie, chociaż strasznie pali w pysk. Za to moc ma okrutną. Ledwo dałem radę do gówniarza wróci
. Potem rano babce się skarżył, że śmierdzi ode mnie tatusiem. Dobrze, że już mnie puściło, bo ta baba przecież uwierzyła najduchowi i przyszła mnie obwąchać? Dasz wiarę? Podejrzewać pluszowego misia, że wali gorzałę? Co trzeba mieć w głowie?
- No przecież ty jesteś wyjątkowy i cudowny, więc kto cię tam wie?
W słuchawce chwilę panowała cisza, jakby Trumniś zastanawiał się, czy Koala mówi poważnie.
- Mniejsza z tym – powiedział malec. – Ważne jest, że później, jak poszli, to kropnąłem jeszcze parę łyków tego na ziołach i jeszcze trochę takiego syropu, co też baba w szafce miała. Na kaszel to miało być – tu Trumniś ponownie zaniósł się szlochem. – No i później poszedłem sobie zrobić śniadanie i….
- I?.
- No i, kurwa… właśnie nie wiem, co. Ocknąłem się w paprotce, takiej dorodnej, rozłożystej. Pachniała ładnie i tak kojąco. A tu słyszę, jak w zamku klucz się obraca. To ja dawaj, po szafce pędem, na korytarz, do schodów i sru na łóżko do małego. Chyba tę paprotkę żem wyjebał po drodze, nie pamiętam, ale coś jakby pierdolnęło za mną. No i generalnie, to bałaganu trochę zostawiłem z tego śniadania. Tak mi mignęło, jak biegłem. Ale było już za późno, żeby posprzątać. Nie moja wina przecież, że mnie tak ścięło.
- Pewnie, że nie twoja. Jakby baba na sen waliła zwykłą wódę, to przynajmniej byś wiedział, ile możesz wychlać.
- Właśnie.
- Stare, głupie krówsko – wycedził Koala.
- Szydzisz i drwisz?
- Nie, kurwa, całkiem poważnie mówię. Uchlałeś się i zdemolowałeś babce mieszkanie. Ale przecież nie ma w tym twojej winy, bo jesteś tylko małym pluszowym, zagubionym misiem.
- Nie pieprz. Chciałeś, to ci opowiadam.
Bębenek kilkukrotnie odetchnął głęboko.
- Posłuchaj – podjął.
- Sorry, ale nie mogę teraz. Za godzinę baba wróci z gówniarzem. Muszę posprzątać te butelki.
- Butelki?
- Odezwę się jutro.
*
Koala nie mógł tej nocy spać. Zastanawiało go, jak skończy się cała ta heca z cudownym misiem. Zgodnie z planem Trumniś miał dać nogę po dwóch, trzech dniach. Tymczasem minęło ponad dziesięć i sprawy najwyraźniej wymknęły się spod kontroli. Co też go podkusiło, żeby zaufać temu małemu draniowi? Żeby tylko o wszystkim nie dowiedział się Gerard, bo tym razem już się ukręcić borsukowi jąder nie uda.
Rozmyślając o tym, jak sprawę rozwiązać, otworzył lombard, zaparzył sobie mocnej herbaty z miodem i usiadł za ladą na foteliku z regulowanym podnośnikiem. Zastanawiał się, jak wczorajszy wieczór upłynął Trumnisiowi. Czy poprawił choć trochę swoją sytuację? Czy narobił jeszcze większego bałaganu. Liczył, że odpowiedź dostanie niebawem telefonicznie.
Nie pomylił się. Z tym, że otrzymał ją osobiście. I nie z samego rana, tylko późnym popołudniem, tuż przed zamknięciem.
*
Drzwi otworzyły się energicznie, z piskiem nienaoliwionych zawiasów. Zanim Koala dostrzegł klienta, zdążył pomyśleć, że znów zapomniał je nasmarować.
W progu stała kobieta, której sprzedał cudownego niedźwiadka. Poczuł, jak miękną mu kolana – gdyby akurat stał, nogi pewnie by mu się ugięły. Udawał jednak, że niczego się nie spodziewa. Zrobił głupkowatą minę i bez słowa obserwował, jak klientka wolnym krokiem zbliża się do lady.
- Ja w sprawie misia – powiedziała nie siląc się na pozdrowienia.
- Tak?
- Dwa tygodnie temu kupiłam u pana takiego pluszowego misia, na pewno pan pamięta. Miał być rzekomo cudowny. Miał się sam uczyć.
- A, tak. Oczywiście, że sobie przypominam. Japoński miś. Genialna zabawka.
- Właśnie. Japoński.
- Coś z nim nie tak? – żywo zainteresował się Koala. – Nie uczy się?
- A i owszem – parsknęła kobieta. – Tylko nie tego, co pan mówił.
- Nie rozumiem.
- Ja myślałam, że to mi się zdaje. Że krople mi wietrzeją, albo, że za duże dawki sobie odmierzam. Potem, że Miecio po kryjomu podjada produkty z lodówki. W pewnym momencie, to pomyślałam nawet, że ktoś włamuje mi się do domu, nie wiem, jacyś bezdomni może, że wynoszą mi zapasy. A potem do tego doszedł horrendalnie wysoki rachunek za telefon. I jak pan myśli? Kto był za to wszystko odpowiedzialny?
- Nie mam bladego pojęcia – rzekł Koala.
- Właśnie. Nie ma pan pojęcia. Tak jak i nie ma pan zapewne pojęcia, co pan mi sprzedał?
- To akurat wiem. Pluszowego niedźwiadka, który…
- Który miał się z moim wnuczkiem uczyć grać i śpiewać.
- Z ust mi to pani wyjęła.
- No więc, oto pański cudowny miś.
Kobieta wyciągnęła z plastikowej reklamówki Trumnisia i położyła go na ladzie. Miś cuchnął alkoholem i lekarstwami. Futerko na piersi pokrywały mu wymiociny. W łapce trzymał roztrzaskane bandżo, do którego mocno się przytulał.
Koala zbladł.
- Ale, że o co się rozchodzi? – zapytał bełkotliwie.
- O co się rozchodzi? Już panu mówię. Ten pański miś wcale nie nauczył się z moim wnukiem grać i śpiewać. Za to w mig nauczył się robić za kompana do picia alkoholu dla mojego wyrodnego syna, który pod moją nieobecność plądrował mi mieszkanie. Oczywiście mój synalek do niczego się nie przyznaje, ale ja go doskonale znam. Na pewno klucze ma dorobione i jak tylko wyjdę, moment się pojawia, sadza tego biedaka przy stole i do niego pije, jak do tego lustra. Będę musiała go chyba do jakiegoś specjalisty zgłosić, bo to już nie jest zwykła choroba. Wczoraj jak do domu wróciłam, to znalazłam tego misia owiniętego kablem telefonicznym. Jak słuchawkę podniosłam, to… Nie mogę tego powtórzyć. Wie pan, sex na telefon. Do czego to doszło. Młody chłopak, zamiast o żonę i dziecko dbać, to takie rzeczy wyprawia. I to jeszcze z tym pluszowym niedźwiadkiem do towarzystwa. To musi być jakaś choroba psychiczna, nie sądzi pan?
- Bardzo prawdopodobne, łaskawa pani.
- Ale koniec tego. Dziś zmieniłam już zamki. Jutro zgłoszę syna na leczenie. A to – wskazała z odrazą Trumnisia – niech sobie pan sam uczy. Miałam zadzwonić na policję, ale było mi wstyd, że panu uwierzyłam. Nie wiem, co pan mi sprzedał, ale to na pewno nie jest to, co pan mi obiecał. A najgorsze jest to, że Miecio tak go pokochał. A teraz się go boi i nie chce nawet na niego patrzeć, nie mówiąc już o dotykaniu. Proszę oddać mi pieniądze i o wszystkim zapomnę. Choć nie będzie to łatwe.
Koala słuchając, jednocześnie knuł, jak tu wybrnąć z tej niecodziennej i trudnej sytuacji.
- Moment, moment – powiedział. – Przecież to, co pani tu raczyła ze sobą przynieść, to wcale nie jest cudowny miś.
- O tym właśnie mówię. To bubel.
- Nie o to mi chodzi.
- O co więc?
- Ja pani tego nie sprzedałem – powiedział stanowczo Bębenek.
Kobieta zmarszczyła czoło.
- Ja pani sprzedałem cudownego, grającego na bandżo misia – kontynuował tym samym tonem Koala. – Zabawkę z lat czterdziestych, wykonaną w Japonii przez mnichów. W dodatku w świetnym stanie. A pani co? Przynosi mi cuchnącego opoja z roztrzaskanym instrumentem. Nie ma nawet pewności, czy to ten sam, bo wcale nie podobny. Sprawdzę metkę, powinien mieć przy dupie.
To powiedziawszy Bębenek przechylił na bok nieprzytomnego Trumnisia.
- Spealaj! – wycharczał Miś. – Wyealaj!
- O! – Koala odskoczył z udawanym przestrachem. – Nawet ma wmontowane jakiś lipne urządzenie do modulacji głosu. Pewnie miał powiedzieć „Dzień dobry”, albo „Kocham cię”.
- I tu się pan myli. Nauczył się idealnie. Jak bym słyszała swojego syna.
- Mówi pani?
- Oczywiście. Nawet głos ma podobny.
- Ale heca – zdziwił się Koala. – Czyli jednak czegoś się nauczył.
Kobieta jeszcze bardziej zmarkotniała.
- Myśli pan, że da się go teraz oduczyć?
Koala błyskawicznie dostrzegł dla siebie idealną szansę i zmienił linię obrony.
- Trudno powiedzieć – udał zafrasowanego. – Czytałem kiedyś, że jest to proces odwracalny. Tylko, że teraz trzeba by wysłać go do Japonii, do klasztoru, żeby mu tam zresetowali pamięć. Nie wiem czy u nas da się z tym coś zrobić, ale obawiam się, że będzie ciężko. No i na pewno nie tanio.
Klientka chrząknęła.
- Skoro już mowa o kosztach - powiedziała. – Obiecał mi pan miłego niedźwiadka dla mojego wnuka, a sprzedał mi pan kompana do pijaństwa dla alkoholika. Uważam, że powinien pan oddać mi pieniądze.
Bębenek skrzyżował ramiona na piersi.
- Proszę pani – rzekł. – Powtarzam, że to już nie jest cudowny grający na bandżo niedźwiadek, którego pani sprzedałem. To po pierwsze. Po drugie sprzedałem pani nową zabawkę w doskonałym stanie, a pani przynosi mi tu uświnionego rzygowinami, cuchnącego pluszaka z roztrzaskaną mandoliną. I pani jeszcze żąda ode mnie pieniędzy?
- Ciekawe co na to powie policja – zagroziła klientka.
Bębenek postawił na ladzie aparat telefoniczny.
- Proszę – powiedział.
- Ale, że co? – zapytała nieco zbita z tropu kobieta.
- Proszę wezwać policję. Powtórzy im pani to, co mnie przed chwilą.
Kobieta ściągnęła usta i przewierciła Bębenka świdrującym spojrzeniem.
- Pan jest…
- Jestem uczciwym handlowcem – przerwał jej Koala. – Ale to nie oznacza, że naiwnym. Zastanówmy się i podsumujmy. Sprzedałem pani zabawkę – uczącego się misia. Obiecałem pani, że miś nauczy się grać i śpiewać. Tymczasem pani zostawiała zabawkę w towarzystwie syna alkoholika, który nauczył niedźwiadka zupełnie innych, nazwijmy to, sztuczek. Teraz zabawka utraciła wszelkie swoje atuty i wymaga gruntownej renowacji. W dodatku jest brudna i częściowo zniszczona – mówię tu o bandżo, które trzeba wymienić.
Przerwał i długo wpatrywał się w orzechowe oczy kobiety. Klientka w końcu nie wytrzymała spojrzenia.
- Mógłbym po prostu panią wyprosić ze sklepu – powiedział. – Ale, widzi pani, ja staram się zawsze klientom pomóc. I w tym wszystkim widzę jedno rozwiązanie.
- Tak?
- Pani mieszka w okolicy?
- Nie, ale pracuję po drugiej stronie osiedla. A jakie to ma znaczenie?
- Żadne – przyznał Bębenek. – Chodzi mi tylko oto, czy ma pani świadomość, nazwijmy to, statusu społecznego większości tutejszych mieszkańców.
- Dużo lumpów – zauważyła klientka.
- O to właśnie się rozchodzi.
- Do czego pan zmierza?
- Jest tu niejeden emeryt, który lubi zajrzeć do kieliszka, a nie ma się z kim napić. Sądzę, że ten miś po gehennie, którą u pani przeszedł, nadałby się doskonale na kompana dla takiego kogoś.
Oczy kobiety zalśniły.
- Czyli, że odzyskam pieniądze?
- No bez przesady. Powiedziałem, że mogę go tylko, w sensie tego misia, wziąć w lombard. Ale oczywiście nie za taką samą stawkę. Po pierwsze…
- Ile pan da?
Bębenek spróbował odebrać Trumnisiowi zepsute bandżo, ale Miś trzymał je kurczowo jedną łapką, drugą zaś próbował odepchnąć Koalę bełkocząc coś nieskładnie.
- Jest gówno wart – ocenił przyjaciela. – Dwie stówy to wszystko, co mógłbym pani zaproponować. I to gdyby nie był uszkodzony, a tak…
Bębenek długo tłumaczył kobiecie swój punkt widzenia na zaistniałą sytuację. Po kilku minutach zażenowana kobieta wyszła z lombardu chowając do portfela pieniądze.
Koala wrzucił Trumnisia do tekturowego pudełka, opuścił kraty, zamknął drzwi na zamek i dwie kłódki. Było mu trochę żal kobiety, ale cóż. Sama była sobie winna. A zarobione dzięki niej pieniądze? Czy zrekompensują powrót malca do starych nawyków? Zwrócony towar był uszkodzony bardziej poważnie, niż kobieta przypuszczała. Wymagał gruntownej, kosztownej renowacji. I rekonwalescencji.
Bębenek spojrzał z wyrzutem na wciśniętego w pudło umorusanego Trumnisia.

- Poczekaj no, piździelcu – powiedział. – Już ja ci zafunduję kurację.