Cudowny
Miś
Bębenek Koala nawet
przez chwilę nie zamierzał wracać do ziemianki w lesie. Życie w
mieście może i specjalnie mu nie leżało, ale było wygodniejsze i
bezpieczniejsze. Zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym. Dlatego też,
niedługo po tym jak eksmitowano go z altanki ogródka działkowego,
odpowiedział na ogłoszenie o pracę wystawione w witrynie lombardu.
Nie tracąc czasu
zgłosił się na rozmowę kwalifikacyjną. Przebiegła szybko.
Właściciel – posunięty wiekiem filigranowy mężczyzna – nie
żądał referencji ani potwierdzenia posiadanych kwalifikacji.
Wystarczył mu zdrowy osąd kandydata.
- Jesteś pewien, że
dasz radę? – zapytał po krótkiej rozmowie. – Tu jest
nieciekawa dzielnica, różny element się kręci.
- Nie ma obawy –
gorliwie zapewnił Bębenek. – Jestem tytanem pracy.
Staruszek pokiwał
głową. Dopił ciemną herbatę ze szklanki wypełnionej fusami
ponad granicę metalowego koszyczka, splunął resztkami na podłogę
i poprawił rogowe okulary.
- No dobra –
powiedział. – Przyjmę cię na próbę. Powiedzmy na tydzień. Jak
się sprawdzisz – pogadamy co dalej. Jak dasz plamę – wylatujesz
bez grosza.
W ten sposób Koala
został pracownikiem lombardu.
Od rozmowy wstępnej
minęły blisko cztery miesiące. Zima zdążyła rozgościć się na
dobre, do tego była wściekle siarczysta. Bębenek starał się jak
najrzetelniej wykonywać powierzone mu obowiązki i nie dawać
właścicielowi powodów do niepokoju, czy narzekań. Staruszek Koalę
polubił i zaczął darzyć zaufaniem. Przejawiało się to nie tylko
w serdeczności, z jaką się do niego zwracał, ale przede
wszystkim, w jakości obowiązków, które mu powierzał. Coraz
częściej Bębenek zostawał w lombardzie sam. Początkowo były to
godziny, później całe zmiany. Ostatnio Koala dostał swój komplet
kluczy i zaczął samodzielnie otwierać i zamykać interes. Były
tygodnie, że Gerard – tak miał na imię właściciel – wpadał
tylko na chwilę, co dwa, trzy dni, by zabrać utarg. Przy takich
okazjach zawsze przynosił też kanapki, ciasto, lub nawet danie z
domowego obiadu.
Generalnie można by
rzec, że wszystko układało się jak najbardziej po myśli Bębenka.
Ale wówczas na scenie pojawił się Miś Trumniś. Malec mocno
przeżył wyprowadzkę z działkowej altany. Zwłaszcza, że Koala
całą winę za wydarzenia z kosmitami zrzucił na niego, co dawał
mu do zrozumienia na każdym kroku, niemal dzień w dzień. Miś
popadł w depresję i zaczął, najoględniej mówiąc, mocno raczyć
się alkoholem. A mówiąc wprost – chlał co popadnie i z kim
popadnie, byle więcej i do stanu totalnego upojenia.
Wyciągnąwszy
nauczkę z poprzedniej lekcji, Koala skupił się na nowej pracy i
robił wszystko, by jej nie utracić. To spowodowało, że nie
przykładał większej wagi do poczynań Trumnisia, okazując mu
jawną niechęć, co, jego zdaniem, było elementem należnej małemu
kary.
Że coś jest jednak
nie w porządku Bębenek zorientował się, gdy któregoś mroźnego
przedpołudnia Miś wkroczył do lombardu mocno podpity, ale jeszcze
nie całkowicie zamroczony.
- Dzień dobry –
rzucił nie kryjąc ironii. – Całkiem tu przyjemnie.
- Dzień dobry –
odparł Koala nie podnosząc wzroku znad gazety.
Bębenek pochłonięty
lekturą aktualnej prasy początkowo sądził, że to kolejny nie do
końca zdecydowany zastawić swoje cenne mienie klient. Zgodnie ze
wskazówkami pryncypała, nie okazał mu zainteresowania. Jak
twierdził Gerard, klient sam musi dojrzeć do myśli, że to
właściwy czas na pozbycie się majątku. Poza tym, zainteresowanie
potencjalnym towarem windowało jego cenę.
- Aleś się
urządził, cwaniaczku – ocenił Miś. – Cieplutko, mięciutko,
wygodnie, gazetka, kurwa, świeża. Tylko pozazdrościć.
Koala aż
podskoczył.
- Miałeś tu nie
przychodzić po pijanemu – wycedził. – Czyli w zasadzie wcale.
Trumniś zarechotał
chorobliwie.
- Co ty powiesz?
- Przez ciebie,
baranie, znowu wywalą mnie z roboty!
- Tak? I co mnie to,
kurwa, obchodzi? Ty sobie tu siedzisz w ciepełku, a mnie dupa
marznie.
- Nie zaczynaj
znowu. Masz dupę z trocin.
- Z watoliny.
Koala westchnął.
Nie miał ochoty na przekomarzanie się na temat problemu, który
poruszali już niezliczoną ilość razy. I który w zasadzie był
praktycznie nierozwiązywalny.
- Mów, po coś
przylazł i wypad mi stąd – powiedział.
Trumniś ukradkiem
spojrzał za okno. Dopiero teraz Koala zauważył, że przy witrynie
kulą się dwie sylwetki, których nie rozpoznawał przez zaparowane
szyby i gęsto sypiący śnieg.
- Kogoś tam ze sobą
przywlókł? – rzucił poirytowany.
- Dawaj na wino –
odparł Miś.
- Chybaś ocipiał.
- Dawaj, albo
narobię ci obciachu.
Tak się zaczęły
kłopoty. Za pierwszym razem Koala, dla świętego spokoju, dał
Trumnisiowi pieniądze, zastrzegając, ze to jeden jedyny raz. Sam w
to zbytnio nie wierzył, ale miał nadzieję, że może tym razem się
myli. Oczywiście nie miał racji i nic z tego nie wyszło, a Miś
zaczął pojawiać się w lombardzie regularnie. Nie pomagały próby
przemówienia mu do rozumu. Bębenek zaczął już na poważnie
martwić się, czy bezpiecznym jest pozostawianie małego samego w
domu na cały dzień. Bał się zarówno o własne mienie, jak i o
bezpieczeństwo przyjaciela. Ale co miał począć? Przecież nie
mógł oddać go do… No właśnie, gdzie?
Bębenek wynajmował
garsonierę w starej, mocno zapuszczonej kamienicy, w której
alkoholizm nie zwracał niczyjej uwagi. Trumniś skwapliwie z tego
korzystał awanturując się bez względu na porę, pijąc po
komórkach i piwnicach, stając się stałym bywalcem melin. Sytuacja
stawała się powoli beznadziejna. W pracy Koala nie mógł pozwolić
sobie na zabawy w psychologa, gdy zaś wracał do domu, Miś
najczęściej leżał już w barłogu bez jaźni, lub bełkotał coś
bezładnie.
Sprawy przybrały
krytyczny obrót, gdy Trumniś kilka razy trafił na izbę
wytrzeźwień i dostał dwa kolegia – za dewastację mienia i
obsceniczne zachowanie w miejscu publicznym. Stałym bywalcem ich
mieszkania stał się dzielnicowy. Wyskoki małego zaczęły
pochłaniać większość zarobionych przez Koalę funduszy. Miś
zaczął też wynosić z mieszkania różne przedmioty, które
spieniężał u konkurencji i następnie przepijał. Wreszcie Koala,
nie widząc innego rozwiązania, postanowił, że wyjścia są tylko
dwa. Albo pozbędzie się Trumnisia i zerwie z nim wszelkie kontakty,
albo się nim zajmie na poważnie. Oczywiście wybrał to drugie.
Żeby zadanie zrealizować, koniecznym było odcięcie Misia od
nowego towarzystwa. A z kolei, aby osiągnąć taki efekt, musiał
nie spuszczać przyjaciela z oka nawet na moment.
Problem w tym, że
Gerard nie chciał słyszeć o zatrudnieniu Misia. Mało tego.
Zagroził Koali dyscyplinarnym zwolnieniem, jeśli tylko zobaczy,
albo choćby od kogoś usłyszy, że Trumniś kręcił się przy
biznesie. Tak drastyczne wskazówki były wynikiem wybryków Misia i
jego kompanii, które to ostatnimi czasy mocno się nasiliły i
przybrały na wyrazie. Głównie należało do nich lżenie klientów
i przypadkowych przechodniów, zaśmiecanie okolicy niedopałkami i
pustymi opakowaniami po wypitym alkoholu oraz wypróżnianie się pod
żywopłotem w bezpośrednim sąsiedztwie lombardu.
Jednak tym, co
przelało szalę, było wymazanie frontowej witryny brunatną mazią
niepozostawiającą wątpliwości, co do jej proweniencji. Gerard
bardzo to przeżył. Nie mniej istotna była treść w jaką układały
się „wymalowane” litery: „Koala chuj”. Jeszcze gorszy był
drugi napis, jaki pojawił się następnego dnia po usunięciu
pierwszego paszkwilu. Miał inny podmiot liryczny, ale niósł
podobny przekaz emocjonalny: „Dziadek chuj”.
I tak Koala, mimo
całej sympatii, jaką darzył go właściciel, stanął przed
trudnym zadaniem. Musiał okiełznać Trumnisia, który szybko wyrósł
na wiodącego na dzielnicy chuligana. Szczęściem w nieszczęściu
było to, że ostatni wybryk Misia miał dalszy ciąg w postaci
zelżenia interweniującego funkcjonariusza, co skończyło się dla
małego czterdziestoośmiogodzinnym pobytem w izbie wytrzeźwień i
na posterunku policji. Dzięki powyższemu Trumniś po raz pierwszy
od miesięcy względnie doszedł do siebie i spojrzał w miarę
przytomnym spojrzeniem na swoje dokonania z ostatnich miesięcy. I po
raz pierwszy Koala mógł z nim normalnie porozmawiać.
*
Przegadali całą
sobotnią noc. Z obu stron padły mocne deklaracje i przyrzeczenia. W
ich efekcie Koala podjął ryzykowną decyzję. Mianowicie od
następnego poniedziałku Trumniś miał chodzić z nim do pracy.
Oczywiście po kryjomu. O tym, że w odstawkę miały pójść
wszelkie używki nawet nie musiał wspominać. Uzgodnili, że
puszczają w niepamięć wszystkie swoje dotychczasowe grzeszki i
ustalili plan działania, który miał wydobyć ich z kłopotów.
- No to rozejm –
powiedział Bębenek ściskając prawicę Trumnisia. – Teraz trzeba
tylko doprowadzić cię do stanu używalności.
- A co niby do mnie
masz?
- No weźże na
siebie spójrz. Sierść masz wyświnioną nie wiadomo czym,
skołtunioną, aż lepką. I cuchniesz starymi jszczynami i
rzygowinami. Cały tym nasiąkłeś. Nikt nie musi cię widzieć,
żeby się zorientować, że ukrywam w biurze jakiegoś menela.
Miś powąchał
łapki, skrzywił się i pokręcił głową z rezygnacją.
- Chciałbym
zaoponować, ale…
- Niestety.
- Czyli, że co mam
niby zrobić? Prysznic wziąć?
Bębenek poskrobał
się za uchem.
- Musiałbyś stać
w kabinie z tydzień, a i to chyba niewiele by pomogło – Koala
poskrobał się za uchem. – Jest tylko jeden sposób.
- No?
- Właź do pralki.
- No chyba ci
uszczelki puściły tam w środku, w saganie!
Mina Koali
świadczyła, że jest odmiennego zdania.
- Doda się do
prania cocolino – stwierdził nie zważając na protesty malca. –
Do rana wyschniesz.
W innych
okolicznościach Miś nie dałby się namówić na taki pomysł.
Niestety dla niego sytuacja była, jaka była, więc mrucząc pod
nosem wlazł do pralki.
- Tylko nie wal za
dużo proszku – zdążył powiedzieć zanim okrągłe drzwiczki
odcięły go od świata zewnętrznego.
Włączając pralkę
Koala czuł się jak pracownik stacji kosmicznej ekspediującej w
przestrzeń samotnego astronautę. Odruchowo pomachał przyjacielowi.
Skulony w kucki Miś pokazał mu środkowy palec.
Po chwili pralka
zaczęła zasysać wodę, której poziom szybko sięgnął piersi
Trumnisia i pomknął dalej w górę.
- Pocałuj mnie w
dupę! – krzyknął malec unosząc się na powierzchni. Niemal w
tym samym momencie bęben pralki zaczął się obracać i Miś
zniknął w pienistej kipieli.
Półtorej godziny
później Koala otworzył drzwiczki. Odczekał chwilę, ale Trumniś
nie ukazał się w otworze.
- Halo! – zawołał
Bębenek. – Tu Ziemia! Jesteś tam Pielgrzymie?
Odpowiedziało mu
echo.
- By to chuj –
dobiegł go słaby głos Trumnisia. – Pomóż. Tu na orbicie jest
inne ciążenie.
Koala ostrożnie
wyciągnął przyjaciela i ułożył go na grubym frotowym ręczniku.
- O kurwa – jęknął
Miś. – Czuję się, jak bym miał w dupie kowadło. Ważę pewnie
ze cztery kilo. Żeby mi tylko szwy nie puściły.
Bębenek włączył
suszarkę i skierował na przyjaciela gorący strumień powietrza.
- O jak dobrze –
powiedział Miś.
Trumniś przez
kilkanaście minut przewracał się zboku na bok poddając się
zbawczym podmuchom. Niedługo mógł już podnieść się do pozycji
stojącej.
- I pod pachami –
zaordynował unosząc ramiona jak do piruetu. - Jeszcze na plecy,
niżej – wskazywał Koali kolejne miejsca. – Niżej, mówię, tam
na dole.
- W dupę to se sam
nadmuchaj – zaprotestował Koala. – Zaraz włożę cię do
wyżymaczki.
- Nie moja wina, że
tu działa ziemska grawitacja – stwierdził beztrosko malec.
- Dobra, dobra.
Znalazł się kurwa, Dzidek Kosmonauta.
Pół godziny
później proces się zakończył.
Bębenek nie mógł
wyjść z zachwytu nad przemianą, jaka właśnie się dokonała.
Trumniś prezentował się imponująco. Futerko maił czyściutkie i
puszyste, w cynamonowym odcieniu i pachniał wiórkami kokosowymi.
- Kurwa, ale ode
mnie wali – stwierdził malec. – Musiałeś z pół butli tego
syfu dodać. Jeszcze mnie teraz ktoś weźmie za choinkę zapachową.
- Raczej za
odświeżacz do kibla – skorygował Bębenek. – Było
zdecydowanie lepiej, jak waliło od ciebie jszczynami i gównem –
dodał z przekąsem.
- Gównem? Nie
mówiłeś, że walę gównem!
- Byłeś
wystarczająco upodlony.
- Ale tak było? –
dociekał Miś.
- Przestań.
- Muszę to
wiedzieć.
- Niejednym.
*
Zgodnie z
oczekiwaniami transformacja Trumnisia dała początek dalszym
zmianom. Początkowo Trumniś zdradzał pewne symptomy głodu
alkoholowego, ale Koala wytłumaczył mu, że jako pluszak nie może
podlegać uzależnieniom. Oczywiście nie poszło mu łatwo.
- Jak nie może? –
upierał się Miś. – Skoro opić się może, to i uzależnić też.
- Skoro tak –
stwierdził Bębenek – to trudno. Będzie więcej dla mnie.
Eukaliptusówka niedługo dojdzie, starczy mi do przyszłych świąt.
- Jak to więcej dla
ciebie?
- Zwyczajnie. Jesteś
uzależniony, nie wolno ci pić. Nawet kropli.
Trumniś nie odzywał
się przez kilkanaście minut miotając się po mieszkaniu. Mamrotał
coś pod nosem, przekomarzał się sam ze sobą, mimowolnie
gestykulował.
Wreszcie na jego
puchatą buźkę wypełzł od dawna niegoszczący na niej uśmiech.
- W ogóle nie chce
mi się pić – powiedział.
Koala nie
zareagował.
- Słyszałeś? –
domagał się uwagi Miś. – Wcale nie chce mi się pić.
- W porządku.
- No myślę! To
bardzo wiele znaczy.
- Tak. Na przykład
co? – zainteresował się Bębenek.
- Na przykład to,
że nie jestem uzależniony – wyjaśnił malec. – Jak bym był,
to by mi się chciało cały czas.
- Może i tak.
- No! A skoro nie
jestem uzależniony, to mogę się napić kiedy chcę, co nie?
Koala wzruszył
ramionami.
- To nie kawa i
papierosy – skwitował.
Co by nie mówić,
to dalsze kilka dni pokazały, że Trumniś nie jest uzależniony w
stopniu większym, niż Koala. Obaj lubili się napić i robili to
dosyć często, tyle, że nie uchlewali się do nieprzytomności.
Bardziej raczyli się dla kurażu. Co ważniejsze, zamiłowanie do
trunków nie przeszkadzało im w rzetelnym wywiązywaniu się
obowiązków służbowych i nie przekładało na ich relacje
społeczne. Chociaż z tym ostatnim nie do końca tak było, bo
znakomita większość mieszkańców okolicy lubiła się solidnie
napić. Zbyt częste uchylanie się od poczęstunku nie było mile
widziane. Od czasu do czasu należało się integrować z różnym
szemranym towarzystwem dla podtrzymania poprawnych stosunków
międzysąsiedzkich.
*
Wyskoki Misia
zostały przez władzę dosyć słono wycenione. Złożyły się na
nie kolegia, koszty napraw różnego zdewastowanego sprzętu i
mienia, opłaty za pobyt na izbie wytrzeźwień i szereg innych.
Szczególnie poważnie zostały oszacowane prace związane z
remontowaniem zabrudzonych elewacji kamienicy, malowaniem ścian na
klatkach, wymianą boazerii, wykładziny podłogowej itd. Nie za
wszystkie zniszczenia odpowiedzialny był Trumniś, ale tak to już
jest. Jak była okazja, to przywalili mu ze wszystkich stron.
Dotkliwe dla
domowego budżetu płatności przełożyły się na zaległości z
czynszem, za co kamienicznik naliczał złodziejskie odsetki. To z
kolei spowodowało, że Koala popadł w klasyczną spiralę
zadłużenia. Wyliczył, że musiałby pracować rok nie wydając ani
grosza, a i tak nie starczyłoby na spłatę wszystkich należności.
Było jasne, że Trumniś musi złapać jakąś robotę. Ale, póki
co, najważniejszym było, żeby Koala odzyskał zaufanie pracodawcy.
W takich
okolicznościach Miś zaczął towarzyszyć Koali w wykonywaniu
codziennych obowiązków. Przesiadywał głównie na zapleczu,
przeglądał prasę i książki, prowadził różne ewidencje,
pilnował kalendarza. O wiele lepiej niż Bębenek odnajdywał się
też w obsłudze komputera. Zwłaszcza w nawigacji po stronach i
portalach internetowych, dzięki czemu byli na bieżąco z cenami, co
miało istotne znaczenie w szacowaniu wartości mniej chodliwych
towarów. Aby ratować domowy budżet zdarzało im się co cenniejsze
przedmioty samemu wykupywać i potem sprzedawać je z zyskiem na
allegro.
Ale to wszystko
nadal było mało i groziła im eksmisja z mieszkania w środku zimy.
Któregoś dnia
Koala zlecił Misiowi wyleźć na regały, by przetrzeć nawarstwiony
kurz i przejrze
zgromadzony tam
różnoraki asortyment. Trumniś ostro wziął się do pracy i już
drugą godzinę zasuwał z mokrą szmatką, jednocześnie
przeglądając i oceniając napotkane tam przedmioty.
- O kurwa! –
krzyknął. – Mandolina!
- Coś tam znalazł?
– niedosłyszał Bębenek.
- Mandolina! –
powtórzył Miś. – Taka dziecięca chyba, bo struny ma plastikowe,
ale gra!
Trumniś brzdąknął
kakofonicznie, zawodząc do tego jakąś żałobną melodię.
- To nie mandolina –
ocenił Koala – tylko bandżo.
- A chuj tam z nazwą
– powiedział malec. – Chcę ją. Nauczę się grać i będę
zapierdalał na Rynku. Zobaczysz, przez tydzień będę zgarniał
więcej niż ty w miesiąc. Albo i lepiej!
- Przecież ty
skrzeczysz jak jakiś chory gawron – zaoponował Bębenek.
- Gówno się znasz.
Do tego trzeba się urodzić z talentem! A ja talent bezsprzecznie
posiadam! W końcu do tego zostałem stworzony, żeby umilać ludziom
życie.
- Z tym życiem to
cię poniosło – mruknął Koala.
- Posłuchaj sam.
Miś stanął w
rozkroku opierając instrument na udzie.
- Wpadło gówno do
studni! – zaintonował i uderzył strunę szybko przeciągając
palcem po gryfie z góry na dół. – A że było na gumce! – i
powtórzył chwyt, z tym że w odwrotnym kierunku. – Niezłe, co,
he he.
Bębenek postukał
się w czoło.
- A teraz posłuchaj
tego – podpalił się Miś. – To będzie hit! Niech skonam, jeśli
się mylę.
Zanim zaczął, do
lombardu weszła starsza kobieta trzymając za rękę kilkuletniego
chłopczyka. Trumniś zachował się w sposób, jaki na takie
okoliczności wcześniej ustalili, czyli znieruchomiał udając jeden
z eksponatów.
Kobieta zdawała się
być zażenowana.
- Wie pan –
zaczęła. – To dla mnie bardzo niezręczna sytuacja. Syn, tatuś
tego tu ancymonka, okazał się wyrodnym dzieckiem. Zastawił u pana
rodowy pierścionek, żeby kupić sobie jakąś tam grę komputerową,
czy coś równie niedorzecznego. Da pan wiarę? Pierścionek, który
jest w mojej rodzinie przeszło dwieście lat! Powiedziałby, tuman,
że potrzebuje pieniędzy, to przecież bym mu dała. Akurat na ich
brak szczęśliwie nie narzekam. Niech pan powie, co trzeba mieć w
głowie, żeby coś takiego zrobić?
Koala wzruszył
ramionami.
- Wie pani –
powiedział – lombard to miejsce, gdzie ludzie przynoszą
najróżniejsze rzeczy z bardzo, zdawałoby się, dziwnych pobudek.
Ja muszę na to patrzeć bez całej tej emocjonalnej otoczki, bo
inaczej wielu rzeczy bym nie załatwił.
- Ale rodzinny
pierścionek? No co trzeba mieć w głowie?
Bębenek przechodził
podobne rozmowy dosyć często i wiedział, że jakiekolwiek
tłumaczenie okoliczności jest bezsensowne.
- Trociny –
powiedział.
- Słucham? Co pan
powiedział?
- Pytała pani, co
trzeba mieć w głowie, żeby zastawić pierścionek za grę. To moja
odpowiedź. Trociny. Albo watolinę.
Kobieta pokiwała
głową z aprobatą.
- Trafnie pan to
raczył określić – stwierdziła.
Klientka odebrała
zastawioną biżuterię przyglądając się jej podejrzliwie, z
nieufnością łypiąc na Koalę. Bębenek przyzwyczajony do różnych
postaw klienteli spokojnie skasował pieniądze i wydał stosowne
pokwitowanie. W tym czasie chłopczyk rozglądał się z ciekawością.
Sprzęt RTV nie zrobił na nim wrażenia. Podobnie aparaty
fotograficzne, książki, biżuteria, porcelana, figurki i podobizny
znanych osób, płyty gramofonowe, cd i dvd. Wszystko zostało przez
niego ocenione według dziecięcych kategorii. W asortymencie nie
znalazło się nic godnego uwagi. Prawie nic.
- No czego
szarpiesz? – powiedziała szykująca się do wyjścia kobieta.
Chłopczyk stał na
środku lokalu jedną rączką trzymając rąbek spódnicy, drugą
wskazując Trumnisia.
- Chcę misia –
powiedział cichutko.
- Co chcesz?
- Cocolino.
- Cocolino?
Kobieta
wytrzeszczyła zdziwione oczy i powędrowała wzrokiem za palcem
malucha.
- A, takie cocolino
– odetchnęła z widoczną ulgą.
- Cocolino! –
powiedział głośniej chłopiec.
- Ale babcia nie ma
już pieniążków, Mieciu!
- Nieplawdaaaaaa! –
pisnął chłopiec. – Tata mówi, ze babcia sla pieniędzmi! Babcia
usla na Miiiiiisiaaa!
Kobieta spąsowiała
i zaraz potem zbladła.
- Przestań
krzyczeć, bo babcia będzie zła – powiedziała.
- Miiiiiiisiaaaa! –
wrzasnął Miecio energicznie szarpiąc spódnicę.
Kobieta spojrzała
na Koalę przepraszająco i pociągnęła chłopca za rączkę.
- Bądź grzeczny,
bo naskarżę na ciebie do pana Gołąbka!
Chłopiec tylko na
chwilę przestał się awanturować, by zaraz zacząć krzyczeć ze
zdwojoną energią. Do tego rzucił się na podłogę i zaczął
walić w nią piąstkami.
Koala przyglądał
się scenie spode łba, od czasu do czasu łypiąc na nieruchomego
Trumnisia. Miś znakomicie odnajdował się w roli. Stał spokojnie z
przyklejonym do twarzy uśmiechem przyciskając do brzuszka bandżo.
Gdy chłopiec rzucił
się na ziemię, Bębenek postanowił zareagować.
- Niech go pani
podniesie – powiedział. – Podłoga brudna, śniegu naniesione.
Upaprze sobie portki, dupę przemoczy i jeszcze się przeziębi.
- Słyszałeś
Mieciu, co pan powiedział? Wstawaj natychmiast albo dostaniesz
zarazy!
- Łeeeeeeeeeeee!
Klientka spojrzała
na Koalę błagalnie.
- Pan poda tego
misia.
- Nie jest na
sprzedaż.
- Jak to nie jest?
- No nie jest.
- Stoi na półce z
artykułami na sprzedaż. Ma nawet metkę z ceną, tyle, że nie
widzę stąd ile kosztuje, ale mniejsza z tym. Ileż może być wart
taki gówniany niedźwiadek?
- Co też pani….
Koala urwał. Do
bandżo przyklejona była mała karteczka informująca o wartości
przedmiotu. Bębenek był pewien, że ceny wcześniej nie było.
Popatrzył podejrzliwie na Trumnisia. Miał wrażenie, że Miś
uśmiechał się teraz bardziej głupkowato, niż wcześniej.
Ukradkiem puścił do Koali oko.
- No to jak będzie
z tym niedźwiadkiem?
Chłopiec widząc,
że jego zachowanie odniosło oczekiwany skutek przestał wrzeszczeć
i wlepił zachwycone oczy w Trumnisia.
- Glaaaa! –
pisnął. – Cocolino gla na gitaze!
- Dawaj pan tego
misia! – powiedziała kobieta.
- Moment – odparł
Bębenek. – Muszę coś sprawdzić w księgach.
- Byle szybko.
- Miiiisiiiiiii!
Koala zdjął z
półki Trumnisia i zniknął na zapleczu. Miecio znowu zaczął
wrzeszczeć.
- Pospiesz się pan!
Bębenek udał, że
szuka czegoś w księdze.
- Co ty, kurwa mać,
wyprawiasz? – syknął.
- To zajebista
okazja – szepnął Trumniś. – Opchniesz mnie tej babie, a ja za
parę dni stamtąd spierdolę. Tylko trzeba cenę wywindować na
maksa. Już ja jej, kurwa, pokażę gównianego niedźwiadka.
Powiedz, że gram na tej mandolinie, tylko trzeba mi nacisnąć ucho,
czy tam coś.
- No idziesz pan?!
Koala nie był
przychylny do pomysłu Trumnisia, ale perspektywa szybkiego i łatwego
zarobku była w ich sytuacji priorytetem. Wrócił do klientki i
postawił Misia na ladzie. Chłopczyk przestał wrzeszczeć, ale
spoglądał na Koalę z lękiem.
- No dobrze –
powiedział Bębenek. – W zasadzie nie powinienem sprzedawać….
Ale cóż. To chyba jest sytuacja niecodzienna. No więc, łaskawa
pani, ten miś nie jest zwyczajny. Potrafi się uczyć.
Oczy chłopca
rozszerzyły się do granic możliwości.
- Co to znaczy? –
zapytała kobieta.
- Proszę spojrzeć.
Jak się lekko naciśnie nosek, to miś zacznie grać na bandżo i
śpiewać. Zabawka jest pomyślana w ten sposób, że trzeba ją
nauczyć. Z początku nie będzie umieć ani grać, ani śpiewać.
Będzie to raczej, że tak to określę, żępolenie. Bandżo jest
rozstrojone.
- Co pan powie? –
kobieta skrzywiła się z niedowierzaniem. – Uczący się miś?
- Oczywiście –
przyznał Bębenek. – Proszę popatrzeć.
Koala nacisnął
mały, perkaty nos Trumnisia. Malec uderzył w struny i załkał
nieskładnie.
- Ooooo! –
zdziwiła się klientka. – To ciekawe. Pokaż go pan.
Kobieta nacisnęła
nos i Miś powtórzył przygrywkę, którą wcześniej demonstrował
Koali. Na szczęcie była to wersja instrumentalna, jeśli nie liczyć
zawodzenia: – „Uuuuuuułłłłłłuuuuuu”.
- Uuuuuuu –
zawtórował uradowany chłopiec.
- I mówisz pan, że
on się nauczy grać i śpiewać?
- Bezwzględnie –
potwierdził gorliwie Koala. – Z czasem może nawet zostać
wirtuozem.
Kobieta przyjrzała
się uważnie Trumnisiowi.
- A gdzie mu się
wkłada baterie?
- W d…… –
Koala chciał spłatać Misiowi figla, ale w porę uznał, że
Trumniś mógłby nie docenić dowcipu. – W dalszym ciągu nie
wiem, jak to się dzieje – podjął – ale on w ogóle nie
potrzebuje baterii.
- Działa na energię
słoneczną?
- Tak jakby, ale nie
do końca, bo baterii słonecznych też nie potrzebuje. Po prostu to
takie perpetuum mobile. Wie pani, tę zabawkę wyprodukowano ręcznie
w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku w Japonii.
Specjalnie na polecenie samego cesarza Hirohito. Naród musiał być
wówczas zdyscyplinowany, kończyła się wojna, armia potrzebowała
ochotników, kamikadze. Zabawka miała pomagać w edukowaniu i
dyscyplinowaniu dzieci.
- Mówił pan, że
wyprodukowali ją dla cesarza, a teraz znowu, że dla wszystkich –
powątpiewała kobieta.
- Miałem na myśli
prototyp – powiedział spokojnie Koala. – Pierwszy egzemplarz
wykonali mnisi z klasztoru Shaolin. Gdybyśmy go mieli, byłby to
bezcenny eksponat. A i ten jest również bardzo trudno dostępny. Do
masowej produkcji nigdy nie doszło, bo wie pani, co się stało –
podsumował wymownie spoglądając na klientkę.
- Że bomba atomowa?
- Właśnie.
- Dziwna to
historia. Zabawka miała uczuć dzieci, jak zostać kamikadze?
Koala poczuł, że
trochę przeholował.
- Nie, no skąd –
powiedział z uśmiechem. – Chodziło mi o takie zobrazowanie, że
tak powiem, spersonifikowanie dyscypliny, jako postawy.
- Bardzo pan
elokwentny.
- Staram się
udzielać klientom możliwie kompletnych informacji.
Kobieta ponownie
przyjrzała się Misiowi.
- Po japońsku
będzie śpiewał?
- To jego rodzimy
język. Ale, jak powiedziałem na wstępie, potrafi się szybko
uczyć.
Koala nacisnął nos
Misia. Jakby dla potwierdzenia jego słów Trumniś ostrzej uderzył
w struny i zaintonował rozedrganym głosem.
- Honiiiiiii jabaaa
siooo sioo sio! Siooouua!
Chłopczyk zaczął
niezgrabnie klaskać zanosząc się głośnym chichotem.
- A jak się nie
nauczy po ludzku? – dopytywała kobieta.
- Chcę Cocolino! –
krzyknął chłopiec.
- Cocolino! –
powtórzył Trumniś waląc w struny z całej siły.
- A nie mówiłem,
że szybko się uczy! – krzyknął podekscytowany sprzedawca.
- Dobrze –
ustąpiła kobieta. – To ile się należy?
- Dwa tysiące –
wypalił Bębenek.
- Cooooo? No chyba
żeś pan na łeb upadł!
Koala nacisnął
nosek.
- Cocolino! –
zaintonował Miś.
- Cocolino! –
pisnął chłopczyk.
- Cocolino!
- Cocolino!
*
Ostatecznie Trumniś
poszedł za półtora tysiąca. Zbulwersowana ceną, ale i zadowolona
z zakupu kobieta musiała pójść do banku po pieniądze, dając w
zostaw pierścionek rodzinny (chłopiec nie chciał wyjść bez
Misia), co dodatkowo wprawiło ją we frustrację.
Koala martwił się
o przyjaciela. Cholera wie, co strzeli do głowy dzieciakowi. No i,
co bardziej istotne, co też może wymyśleć Trumniś.
Odpowiedź na
pytanie otrzymał następnego ranka. Telefon zadzwonił ledwo zdążył
otworzyć interes.
- Lombard słucham?
- A słuchaj se,
kurwa, i Bajmu – usłyszał głos rozgoryczonego Trumnisia. – Ja
tu mam przejebane z tym gówniarzem.
- Sam chciałeś.
- Tak? A kto, kurwa,
pieniążki liczył, aż mu dupa chodziła?
- Dobra, nie
pierdol, tylko nawijaj, co i jak.
- Przez cały dzień
ten najduch wszędzie mnie ze sobą wlókł. Oczywiście o suchym
pysku. Tyle co ukradkiem jakiegoś tam gównianego kompotu parę
łyków dziabnąłem i zjadłem kawałek kiszonego ogórka. A i o to
nie było łatwo, bo cały czas się na mnie gapi. I na dodatek mało
mi, kurwa, niucha nie urwał, tak gniótł i gniótł. Weź tu,
kurwa, śpiewaj ze zgniecioną kichawą! Nie mogłeś powiedzieć, że
trzeba mi nacisnąć łapkę, albo ucho? Chuj tam, teraz to nie
ważne. Najgorsze, że do spania też mnie ze sobą do łóżka
zabrał.
- Przynajmniej nie
zmarzłeś i było ci wygodnie – wtrącił Koala.
- A żebyś przepadł
z takimi wygodami. Kurwa mać całego mnie gówniarz wyślinił, chuj
kurwa z tym praniem, nie było sensu się męczyć. Jak bym
śmierdział gównem, to może by mnie nie lizał.
- Jesteś okropny.
Przecież to dziecko.
- I chuj, że
dziecko.
- O ile dobrze
pamiętam, a na pewno tak jest, to kiedyś byłeś bardzo dumny z
tego, że miałeś służyć dzieciom.
- Ale martwym! A
małe nieboszczyki nie liżą misi po japach! O kurwa, idzie tu,
muszę kończyć.
Połączenie zostało
przerwane. Bębenek przez chwilę stał z niezdecydowaną miną, po
czym wybuchnął gromkim szczerym śmiechem.
*
Następnego dnia
Trumniś zadzwonił około południa. Jego humor był znacznie lepszy
od wczorajszego.
- Czyli, że jest
znośnie? – upewnił się Bębenek.
- Całkiem. Gówniarz
do przedszkola poszedł. Z początku chciał mnie tam zawlec ze sobą,
to wiesz jak się bałem.
- Czemu?
- Kurwa, czemu!?
Jeszcze się pytasz? Wyobraź sobie miejsce, w którym jest
kilkudziesięciu takich małych terrorystów! I każdy z nich jest
gotów ukręcić ci łeb tylko dla hecy!
- Może i racja –
zgodził się Koala. – Ale przecież ten mały gówniarz bardzo cię
polubił. Może by ci nie dał krzywdy zrobić.
- Tak? A ja pierdolę
takie eksperymenty. Sam se, kurwa, do przedszkola idź i testuj, czy
ci jaja ukręcą, czy wsadzą w dupę kręgiel. Możesz se nawet taki
zeszyt specjalny założyć z rubrykami i krzyżyki stawiać. Urwane
buły – plusik, wykłute oko – plusik, kręgiel w dupie –
plusik, jaja oszczędzone – minusik.
- Trzeba te jaja
najpierw mieć.
- Symbolicznie
mówię, nie?
- Dobra, dobra.
- No. Na szczęście
ta baba ma więcej rozumu niż zakładałem. Przekonała bachora,
żeby zostawił mnie w domu, to nikt mnie nie ukradnie i nie zepsuje.
Że jestem wyjątkowy i tylko on może się mną bawić i takie tam.
No i zostałem. Kurwa, facet! Spałem sobie do jedenastej, potem
schodzę na dół – bo tam piętrowy domek mają, taki jak na
filmach, a mieszka ta babka sama z tym małym – a tu w chałupie
nikogo. Kobita do roboty poszła czy gdzieś. Lodówka pełna żarcia,
normalnie nawpierdalałem się jak na zimę przystało.
Mniej więcej w tym
duchu brzmiały meldunki Trumnisia każdego dnia. Po upływie
tygodnia Koala zaczął się niepokoić. Plan jakby odrobinę wymykał
się spod kontroli. Czas płynął, a Miś delektował się swoim
nowym życiem w dobrobycie, zupełnie nie myśląc o rychłym
powrocie do realnego świata. Bębenek musi wybić mu z głowy
konsumpcyjny styl życia i nakłonić go do skupienia się na
nękających ich problemach.
Z początkiem
kolejnego tygodnia nastrój Trumnisia był wręcz szampański,
- Normalnie jestem
królem – powiedział przez słuchawkę. – Moja nowa rezydencja
wreszcie spełnia warunki, na jakie zasługuję. Opływam w luksusy i
do tego zero roboty. Trochę z gówniarzem pośpiewam, zatańczę mu
parę wygibasów, trochę przytnę na gitarce i git. Mały zaraz
idzie spać. Babka też nietoperzem nie jest, więc koło dziesiątej
już mam luz. Nygus śpi twardo, to i mu się bez problemu wymykam.
Oglądam sobie filmy o nieboszczykach, potem w nocy jakiś sport,
gołe dupy, albo kanały muzyczne. No i oczywiście do tego zawsze
wyżerka. Szkoda tylko, że babka nie pijąca i barek ma pusty, jak
spojrzenie grabarza.
- Ty się tak do
tych luksusów nie przyzwyczajaj – ostrzegł Bębenek.
- A to niby czemu?
Trzeba korzystać, póki jest okazja.
- A co z twoją grą?
Przecież babka przyjdzie zaraz na skargę, że gówno żeś się
nauczył i cały czas wyjesz jak potępieniec. Każe kasę oddać i
będzie chryja.
- Jak przyjdzie? –
zdziwił się Miś. – Co oddać? Przecież podpisała pokwitowanie,
że towar nie podlega reklamacji.
- Teoretycznie nie
podlega.
- No – ucieszył
się Trumniś. – Może nas w dupy pocałować.
- Aleś chojrak.
- A pewnie!
Koala przez chwilę
milczał.
- Pomyśl o tym z
innej perspektywy – podjął.
- Ta mi odpowiada –
zbył go malec.
- Ale posłuchaj
chwilę.
- Dawaj.
- Zobacz, przecież
to proste. Jak się okaże, że dupa z ciebie, a nie uczący się
miś, to babka sama dzieciaka namówi, żeby cię do przedszkola
zaniósł i kupi mu prawdziwą zabawkę, a nie wrednego
hochsztaplera. A wtedy, wiesz… same plusiki w rubrykach.
W słuchawce przez
chwilę szumiała cisza.
- O kurwa – jęknął
Miś. – Biorę się za grę.
Następnego dnia.
- Miałeś rację –
powiedział Trumniś. – Baba coś marudzi, że nie umiem grać.
- No i?
- Trochę
spanikowałem i chciałem jej coś zaśpiewać, żeby się uspokoiła.
Ale nie umiem nic, poza cmentarnymi kawałkami. W końcu
przypomniałem sobie „Sto lat”. Zaśpiewałem jej, to się znowu
obraziła. Mało tego. Sąsiadka jej powiedziała, że „Sto lat”
i kilka innych prostych piosenek, to śpiewają nawet takie gówniane
pieski na baterie z kiosku, co kosztują tyle, co butelka wódki.
Chyba muszę się stąd zabierać. Albo może zacznę normalnie gadać
do tej baby? Może wtedy mnie doceni?
- Poczekaj,
poczekaj.
- No?
- Jak okażesz się
prawdziwy – zauważył Koala – to też nie będzie dobrze.
- A to czemu?
- Baba sprzeda cię
do cyrku, a tam wszystkiego nauczą cię migiem. Nie chciałbyś tam
trafić, możesz mi wierzyć.
- O ja pierdolę –
zaszlochał Miś. – Ale się wjebałem na minę.
- Nie wymiękaj tak
łatwo.
- Kurwa, co za życie
– kwilił Trumniś. – Ledwo coś się poprawi, to zaraz, kurwa,
jeb i chuj wszystko bierze. I tak w kółko. Już było z tej trumny
wcale nie wyłazić.
- Nie jęcz.
- Co nie jęcz, co
nie jęcz? Jesteś cwany, bo se siedzisz na dupie w ciepełku i ci
wszystko wisi. A ja tu muszę świecić oczami bezpośrednio
zagrożony terrorem. O ja pierdolę, ale się porobiło. Która to
godzina jest?
- Po czwartej.
- Olaboga, niedługo
wrócą, a tu taki burdel. Muszę ogarnąć trochę, bo ostatnio to
babka chciała na policję dzwonić, że włamanie było.
- Nie mówiłeś
nic? – zaniepokoił się Bębenek.
- A co tam miałem
mówić, że co, o czym niby – plątał się Miś. – W sumie to
nic wielkiego się nie stało.
- Przyznaj się.
- No co? Co? Że do
czego niby?
- Umawialiśmy się,
że żadnych tajemnic. Taki był warunek rozejmu.
Trumniś rozkaszlał
się niespodziewanie. Trwało to kilkanaście sekund.
- No dobra –
powiedział wreszcie. – Ale obiecaj, że nie będziesz się
wściekał. Wszystko mam pod kontrolą.
- Ta, pewnie.
- Obiecaj.
- Niech będzie.
- ?
- Obiecuję.
- No to wiesz, jak
tak sobie siedziałem parę nocy temu, to coś mnie podkusiło, żeby
do tej babki się zakraść do sypialni.
- Ty naprawdę
jebnięty jesteś.
- Obiecałeś!
- Przecież się nie
wściekam. Fakty tylko stwierdzam. Nawijają dalej.
- No to, jak tam
zajrzałem, to ona spała, co nie. Zresztą, to nic dziwnego. W końcu
noc była. No to obszedłem tę jej sypialnię, ale nic ciekawego nie
znalazłem. No bo w końcu cóż ciekawego można znaleźć u starej
babki w sypialni?
- Chuj cię tam wie.
Trumniś nie
skomentował przytyku.
- Miałem już wyjść
– kontynuował – kiedy moją uwagę przykuła taka kanciasta
butelka, co stała przy nocnej szafce. Krople jakieś na ziołach.
Mówię sobie, zobaczę co to. Podchodzę, wącham, a to ci, kurwa,
wali spirytusem, że hej. Czytam etykietkę, a tam pisze, że to na
sen parę kropel się pije i że to nie ma żadnych chemikaliów,
tylko naturalne składniki. Że zioła, głównie. No to huknąłem
ze dwa łyki, tak na próbę.
- A żeby cię.
- No co? Z
ciekawości.
- No dobra – Koala
starał się mówić spokojnym głosem, choć korciło go, żeby
zbluzgać przyjaciela w najbardziej paskudny sposób. – I co dalej?
– wycedził. – Smakowało?
- Ujdzie, chociaż
strasznie pali w pysk. Za to moc ma okrutną. Ledwo dałem radę do
gówniarza wróci
. Potem rano babce
się skarżył, że śmierdzi ode mnie tatusiem. Dobrze, że już
mnie puściło, bo ta baba przecież uwierzyła najduchowi i przyszła
mnie obwąchać? Dasz wiarę? Podejrzewać pluszowego misia, że wali
gorzałę? Co trzeba mieć w głowie?
- No przecież ty
jesteś wyjątkowy i cudowny, więc kto cię tam wie?
W słuchawce chwilę
panowała cisza, jakby Trumniś zastanawiał się, czy Koala mówi
poważnie.
- Mniejsza z tym –
powiedział malec. – Ważne jest, że później, jak poszli, to
kropnąłem jeszcze parę łyków tego na ziołach i jeszcze trochę
takiego syropu, co też baba w szafce miała. Na kaszel to miało być
– tu Trumniś ponownie zaniósł się szlochem. – No i później
poszedłem sobie zrobić śniadanie i….
- I?.
- No i, kurwa…
właśnie nie wiem, co. Ocknąłem się w paprotce, takiej dorodnej,
rozłożystej. Pachniała ładnie i tak kojąco. A tu słyszę, jak w
zamku klucz się obraca. To ja dawaj, po szafce pędem, na korytarz,
do schodów i sru na łóżko do małego. Chyba tę paprotkę żem
wyjebał po drodze, nie pamiętam, ale coś jakby pierdolnęło za
mną. No i generalnie, to bałaganu trochę zostawiłem z tego
śniadania. Tak mi mignęło, jak biegłem. Ale było już za późno,
żeby posprzątać. Nie moja wina przecież, że mnie tak ścięło.
- Pewnie, że nie
twoja. Jakby baba na sen waliła zwykłą wódę, to przynajmniej byś
wiedział, ile możesz wychlać.
- Właśnie.
- Stare, głupie
krówsko – wycedził Koala.
- Szydzisz i drwisz?
- Nie, kurwa,
całkiem poważnie mówię. Uchlałeś się i zdemolowałeś babce
mieszkanie. Ale przecież nie ma w tym twojej winy, bo jesteś tylko
małym pluszowym, zagubionym misiem.
- Nie pieprz.
Chciałeś, to ci opowiadam.
Bębenek
kilkukrotnie odetchnął głęboko.
- Posłuchaj –
podjął.
- Sorry, ale nie
mogę teraz. Za godzinę baba wróci z gówniarzem. Muszę posprzątać
te butelki.
- Butelki?
- Odezwę się
jutro.
*
Koala nie mógł tej
nocy spać. Zastanawiało go, jak skończy się cała ta heca z
cudownym misiem. Zgodnie z planem Trumniś miał dać nogę po dwóch,
trzech dniach. Tymczasem minęło ponad dziesięć i sprawy
najwyraźniej wymknęły się spod kontroli. Co też go podkusiło,
żeby zaufać temu małemu draniowi? Żeby tylko o wszystkim nie
dowiedział się Gerard, bo tym razem już się ukręcić borsukowi
jąder nie uda.
Rozmyślając o tym,
jak sprawę rozwiązać, otworzył lombard, zaparzył sobie mocnej
herbaty z miodem i usiadł za ladą na foteliku z regulowanym
podnośnikiem. Zastanawiał się, jak wczorajszy wieczór upłynął
Trumnisiowi. Czy poprawił choć trochę swoją sytuację? Czy
narobił jeszcze większego bałaganu. Liczył, że odpowiedź
dostanie niebawem telefonicznie.
Nie pomylił się. Z
tym, że otrzymał ją osobiście. I nie z samego rana, tylko późnym
popołudniem, tuż przed zamknięciem.
*
Drzwi otworzyły się
energicznie, z piskiem nienaoliwionych zawiasów. Zanim Koala
dostrzegł klienta, zdążył pomyśleć, że znów zapomniał je
nasmarować.
W progu stała
kobieta, której sprzedał cudownego niedźwiadka. Poczuł, jak
miękną mu kolana – gdyby akurat stał, nogi pewnie by mu się
ugięły. Udawał jednak, że niczego się nie spodziewa. Zrobił
głupkowatą minę i bez słowa obserwował, jak klientka wolnym
krokiem zbliża się do lady.
- Ja w sprawie misia
– powiedziała nie siląc się na pozdrowienia.
- Tak?
- Dwa tygodnie temu
kupiłam u pana takiego pluszowego misia, na pewno pan pamięta. Miał
być rzekomo cudowny. Miał się sam uczyć.
- A, tak.
Oczywiście, że sobie przypominam. Japoński miś. Genialna zabawka.
- Właśnie.
Japoński.
- Coś z nim nie
tak? – żywo zainteresował się Koala. – Nie uczy się?
- A i owszem –
parsknęła kobieta. – Tylko nie tego, co pan mówił.
- Nie rozumiem.
- Ja myślałam, że
to mi się zdaje. Że krople mi wietrzeją, albo, że za duże dawki
sobie odmierzam. Potem, że Miecio po kryjomu podjada produkty z
lodówki. W pewnym momencie, to pomyślałam nawet, że ktoś włamuje
mi się do domu, nie wiem, jacyś bezdomni może, że wynoszą mi
zapasy. A potem do tego doszedł horrendalnie wysoki rachunek za
telefon. I jak pan myśli? Kto był za to wszystko odpowiedzialny?
- Nie mam bladego
pojęcia – rzekł Koala.
- Właśnie. Nie ma
pan pojęcia. Tak jak i nie ma pan zapewne pojęcia, co pan mi
sprzedał?
- To akurat wiem.
Pluszowego niedźwiadka, który…
- Który miał się
z moim wnuczkiem uczyć grać i śpiewać.
- Z ust mi to pani
wyjęła.
- No więc, oto
pański cudowny miś.
Kobieta wyciągnęła
z plastikowej reklamówki Trumnisia i położyła go na ladzie. Miś
cuchnął alkoholem i lekarstwami. Futerko na piersi pokrywały mu
wymiociny. W łapce trzymał roztrzaskane bandżo, do którego mocno
się przytulał.
Koala zbladł.
- Ale, że o co się
rozchodzi? – zapytał bełkotliwie.
- O co się
rozchodzi? Już panu mówię. Ten pański miś wcale nie nauczył się
z moim wnukiem grać i śpiewać. Za to w mig nauczył się robić za
kompana do picia alkoholu dla mojego wyrodnego syna, który pod moją
nieobecność plądrował mi mieszkanie. Oczywiście mój synalek do
niczego się nie przyznaje, ale ja go doskonale znam. Na pewno klucze
ma dorobione i jak tylko wyjdę, moment się pojawia, sadza tego
biedaka przy stole i do niego pije, jak do tego lustra. Będę
musiała go chyba do jakiegoś specjalisty zgłosić, bo to już nie
jest zwykła choroba. Wczoraj jak do domu wróciłam, to znalazłam
tego misia owiniętego kablem telefonicznym. Jak słuchawkę
podniosłam, to… Nie mogę tego powtórzyć. Wie pan, sex na
telefon. Do czego to doszło. Młody chłopak, zamiast o żonę i
dziecko dbać, to takie rzeczy wyprawia. I to jeszcze z tym pluszowym
niedźwiadkiem do towarzystwa. To musi być jakaś choroba
psychiczna, nie sądzi pan?
- Bardzo
prawdopodobne, łaskawa pani.
- Ale koniec tego.
Dziś zmieniłam już zamki. Jutro zgłoszę syna na leczenie. A to –
wskazała z odrazą Trumnisia – niech sobie pan sam uczy. Miałam
zadzwonić na policję, ale było mi wstyd, że panu uwierzyłam. Nie
wiem, co pan mi sprzedał, ale to na pewno nie jest to, co pan mi
obiecał. A najgorsze jest to, że Miecio tak go pokochał. A teraz
się go boi i nie chce nawet na niego patrzeć, nie mówiąc już o
dotykaniu. Proszę oddać mi pieniądze i o wszystkim zapomnę. Choć
nie będzie to łatwe.
Koala słuchając,
jednocześnie knuł, jak tu wybrnąć z tej niecodziennej i trudnej
sytuacji.
- Moment, moment –
powiedział. – Przecież to, co pani tu raczyła ze sobą
przynieść, to wcale nie jest cudowny miś.
- O tym właśnie
mówię. To bubel.
- Nie o to mi
chodzi.
- O co więc?
- Ja pani tego nie
sprzedałem – powiedział stanowczo Bębenek.
Kobieta zmarszczyła
czoło.
- Ja pani sprzedałem
cudownego, grającego na bandżo misia – kontynuował tym samym
tonem Koala. – Zabawkę z lat czterdziestych, wykonaną w Japonii
przez mnichów. W dodatku w świetnym stanie. A pani co? Przynosi mi
cuchnącego opoja z roztrzaskanym instrumentem. Nie ma nawet
pewności, czy to ten sam, bo wcale nie podobny. Sprawdzę metkę,
powinien mieć przy dupie.
To powiedziawszy
Bębenek przechylił na bok nieprzytomnego Trumnisia.
- Spealaj! –
wycharczał Miś. – Wyealaj!
- O! – Koala
odskoczył z udawanym przestrachem. – Nawet ma wmontowane jakiś
lipne urządzenie do modulacji głosu. Pewnie miał powiedzieć
„Dzień dobry”, albo „Kocham cię”.
- I tu się pan
myli. Nauczył się idealnie. Jak bym słyszała swojego syna.
- Mówi pani?
- Oczywiście. Nawet
głos ma podobny.
- Ale heca –
zdziwił się Koala. – Czyli jednak czegoś się nauczył.
Kobieta jeszcze
bardziej zmarkotniała.
- Myśli pan, że da
się go teraz oduczyć?
Koala błyskawicznie
dostrzegł dla siebie idealną szansę i zmienił linię obrony.
- Trudno powiedzieć
– udał zafrasowanego. – Czytałem kiedyś, że jest to proces
odwracalny. Tylko, że teraz trzeba by wysłać go do Japonii, do
klasztoru, żeby mu tam zresetowali pamięć. Nie wiem czy u nas da
się z tym coś zrobić, ale obawiam się, że będzie ciężko. No i
na pewno nie tanio.
Klientka chrząknęła.
- Skoro już mowa o
kosztach - powiedziała. – Obiecał mi pan miłego niedźwiadka dla
mojego wnuka, a sprzedał mi pan kompana do pijaństwa dla
alkoholika. Uważam, że powinien pan oddać mi pieniądze.
Bębenek skrzyżował
ramiona na piersi.
- Proszę pani –
rzekł. – Powtarzam, że to już nie jest cudowny grający na
bandżo niedźwiadek, którego pani sprzedałem. To po pierwsze. Po
drugie sprzedałem pani nową zabawkę w doskonałym stanie, a pani
przynosi mi tu uświnionego rzygowinami, cuchnącego pluszaka z
roztrzaskaną mandoliną. I pani jeszcze żąda ode mnie pieniędzy?
- Ciekawe co na to
powie policja – zagroziła klientka.
Bębenek postawił
na ladzie aparat telefoniczny.
- Proszę –
powiedział.
- Ale, że co? –
zapytała nieco zbita z tropu kobieta.
- Proszę wezwać
policję. Powtórzy im pani to, co mnie przed chwilą.
Kobieta ściągnęła
usta i przewierciła Bębenka świdrującym spojrzeniem.
- Pan jest…
- Jestem uczciwym
handlowcem – przerwał jej Koala. – Ale to nie oznacza, że
naiwnym. Zastanówmy się i podsumujmy. Sprzedałem pani zabawkę –
uczącego się misia. Obiecałem pani, że miś nauczy się grać i
śpiewać. Tymczasem pani zostawiała zabawkę w towarzystwie syna
alkoholika, który nauczył niedźwiadka zupełnie innych, nazwijmy
to, sztuczek. Teraz zabawka utraciła wszelkie swoje atuty i wymaga
gruntownej renowacji. W dodatku jest brudna i częściowo zniszczona
– mówię tu o bandżo, które trzeba wymienić.
Przerwał i długo
wpatrywał się w orzechowe oczy kobiety. Klientka w końcu nie
wytrzymała spojrzenia.
- Mógłbym po
prostu panią wyprosić ze sklepu – powiedział. – Ale, widzi
pani, ja staram się zawsze klientom pomóc. I w tym wszystkim widzę
jedno rozwiązanie.
- Tak?
- Pani mieszka w
okolicy?
- Nie, ale pracuję
po drugiej stronie osiedla. A jakie to ma znaczenie?
- Żadne –
przyznał Bębenek. – Chodzi mi tylko oto, czy ma pani świadomość,
nazwijmy to, statusu społecznego większości tutejszych
mieszkańców.
- Dużo lumpów –
zauważyła klientka.
- O to właśnie się
rozchodzi.
- Do czego pan
zmierza?
- Jest tu niejeden
emeryt, który lubi zajrzeć do kieliszka, a nie ma się z kim napić.
Sądzę, że ten miś po gehennie, którą u pani przeszedł, nadałby
się doskonale na kompana dla takiego kogoś.
Oczy kobiety
zalśniły.
- Czyli, że
odzyskam pieniądze?
- No bez przesady.
Powiedziałem, że mogę go tylko, w sensie tego misia, wziąć w
lombard. Ale oczywiście nie za taką samą stawkę. Po pierwsze…
- Ile pan da?
Bębenek spróbował
odebrać Trumnisiowi zepsute bandżo, ale Miś trzymał je kurczowo
jedną łapką, drugą zaś próbował odepchnąć Koalę bełkocząc
coś nieskładnie.
- Jest gówno wart –
ocenił przyjaciela. – Dwie stówy to wszystko, co mógłbym pani
zaproponować. I to gdyby nie był uszkodzony, a tak…
Bębenek długo
tłumaczył kobiecie swój punkt widzenia na zaistniałą sytuację.
Po kilku minutach zażenowana kobieta wyszła z lombardu chowając do
portfela pieniądze.
Koala wrzucił
Trumnisia do tekturowego pudełka, opuścił kraty, zamknął drzwi
na zamek i dwie kłódki. Było mu trochę żal kobiety, ale cóż.
Sama była sobie winna. A zarobione dzięki niej pieniądze? Czy
zrekompensują powrót malca do starych nawyków? Zwrócony towar był
uszkodzony bardziej poważnie, niż kobieta przypuszczała. Wymagał
gruntownej, kosztownej renowacji. I rekonwalescencji.
Bębenek spojrzał z
wyrzutem na wciśniętego w pudło umorusanego Trumnisia.