przysłowie

Posól język starą sową, a w głowie ci zahuczy


piątek, 7 grudnia 2007

Przemyślanki 1 - 3

1.
Rodzi się pomiędzy krawędzią giętkiej uległości, a brzegiem prostego kształtu pięści. Ostatni, bezsprzecznie najtrwalszy, choć troszkę omszały wiekami tęsknoty, nie w pełni świadom swojej bezsilności przyjmuje imię powtarzane skrycie przez mnichów. Latami uwięzione w lochach szepty czekające w męce na nadejście zbawiciela wyrażają swą wdzięczność szeleszcząc liśćmi prastarych otępiałych bezruchem myśli. Zaczynają odtajać proroctwa przykryte grubym kożuchem zapomnienia, kaszlące po strychach i gnijące w piwnicznych zakamarkach, blednące z każdym dniem, niegdyś tak hołubione i skrzętnie powtarzane pokoleniom pragnącym umiłowanej przepowiedni. Delikatny dreszczyk ekstazy przebiega po ścieżkach najczęściej uczęszczanych traktów, wlokąc za sobą bogobojne wyznania klęczących u bram klasztornych nieszczęsnych ofiar pogańskich kultów. Odległe miasta wyczekujące na świeży wiatr niosący nowiny o metropolitarnym rozwoju bliźniaczych sióstr zza morza, mimo beztroskich porannych sielanek podświadomie odczuwają nadciągającą moc. Spokojne w swoich monstrualnych rozmiarach spienione góry śródlądowego morza coraz częściej uginają się pod naciskiem rzygającego bluźnierczym mułem nabrzmiałego szyderstwem, zakurzonego nieba. Gdy wreszcie nadejdzie okryty mgłą oparów cuchnącej prawdy, naszpikowany zwierzeniami wygłodniałych ust skropi ziemię życiodajnym mlekiem matki, którą wygnał z rodzinnego domu, tylko nie pamiętał dla czego.
Wiatr wiejący zza nieopodal leżących skruszałych, mozolnie przemyślanych, niestety już bezużytecznych ludzkich mózgów rzucał cień radości na blade udręką i rozbieganą myślą obnażone piersi strudzonej Wędrowniczki. Spoczywające na dnie dźwiganego bagażu, osłabione upływem czasu niemniej wciąż aktywne kołatały się okruchy zostawionych gdzieś daleko gorących uczuć i upojnych wspomnień. Noc otulająca poobijane podróżą, niegdyś piękne ciało kłuła chłodem i straszyła rzężeniem mrocznych westchnień ukrytego pożądania. Wyliczając na palcach całe stosy odbytych rytuałów Wędrowniczka pragnęła tak naprawdę już tylko jednego. W pełni zdając sobie sprawę z rozgniecionego zmysłu postrzegania prawdy nie znała do końca celu swej zgubnej ciekawości. Podejrzliwy Bóg Ojciec wielokrotnie upominał swoje dzieci przed niesłuszną tęsknotą za niepoznanym do tej pory, a tak przez nie upragnionym świetlistym szlakiem prowadzącym ku najskrytszym tajemnicom władzy nad uczuciem. Z każdym krokiem jedynego nieśmiertelnego narastał konflikt między stronami spowiedzi, a próbujący rozstrzygnąć spór misjonarz już dawno odszedł znaną wszystkim ścieżką prowadzącą do odwiecznego, wyśnionego celu. Odciśnięte na czole piętno poświęcone niegdyś ojcowską ukochaną ręką sprawiało, że nie mogła zapomnieć o bólu, jaki uczynił jej najbliższy sercu człowiek darzony przez nią owego czasu płomiennym uczuciem. Jaki więc był cel tej wędrówki? Nie raz zdawało się, że każdy zna odpowiedź na pytanie powtarzane najczęściej przez wszystkowiedzących. Ale czy można odpowiedzieć słowami na odczucia? Jeszcze w dodatku te najgłębsze, co tylko samym swoim zainteresowaniem czynią więcej spustoszenia niż wszystkie wojny? Dwie kryształowe krople spływające po policzkach wycieńczonej Wędrowniczki na zawsze pozostawiły już na jej twarzy bruzdy sprawiedliwej w oczach orzekającego o słuszności jej kary.

2.
Rozsądny człowiek na pewnym etapie swojego życia napotyka problem, którego szarżująca moc druzgocze jego dom rodzinny. Pada wtedy na kolana i zamienia się w drżącą substancję pulsującą wewnątrz pękatego słoja dryfującego cal od kamiennego bruku. Orzeźwiająca morska bryza błogo owiewająca dotąd zmęczoną troskami twarz kona nagle stłamszona kwaśnym dymem i mułem wyrzyganym z tysiąca otaczających go ust, tak wczoraj przyjaznych, tak teraz przezroczystych obcością. Zdawałoby się, że szeroka wiedza, którą posiada staje się bezużytecznym śmietnikiem misternie knutych intryg wymieszanych z dopalającymi się marzeniami o wiecznie świecącym słońcu. Śniona nocami przepyszna baśń umarła.
Przeszywający ból po stracie ukochanej zabawki zmusza dziecko do wypowiedzenia słów, których do tej pory nie znało. Skąd je zna? Może z rzeki, która tocząc swoje wody przez tysiące lat wyrzuca na brzegi, nie do końca świadomie, tysiące wyrazów wypowiadanych na przestrzeni wieków przez szczere usta swoich mieszkańców. A gdyby poznało je we śnie? Delikatna nie zmęczona życiem dziecięca twarzyczka podczas snu spokojna ciszą domowego ciepła, wtulona w puszystą poduszkę. Różowiutkie świeżością usta uśmiechają się do obejmowanego czule braciszka Misia. Śnią. Miś otwiera brązowiutkie, kryształkowe oczy, spod drgających nerwowo pluszowych warg błyskają żółtawe kiełki, wolno i metodycznie zaciska pluszowe łapki na wątłej szyjce kochającego dziecka. Niewinne usta otwierają się spazmatycznie gdy z rozprutej ostrymi zębami maleńkiej tętnicy tryska gejzer malinowego soku, a twarzyczkę przenika cierń zawiedzionej miłości. Dziecinne oczy otwierają się by zobaczyć braciszka misia wtulonego w miękką pościel, jak zwykle niemego w swoich uczuciach.
Chyba jednak znajduje je nad brzegiem rzeki, chwilę przed zbawiennym skokiem w toń.

3.
Problem na pozór prosty do rozwiązania staje się bardziej zawiły z kolejnym dniem odwlekania próby jego rozwiązania. Bez względu na stopień komplikacji, każdorazowa rezygnacja z podjęcia prób rozwikłania kłopotliwej sytuacji przysparza Wędrowniczce kłujących, ciernistych trosk powstających bez chwili wytchnienia, jeśli tylko odwróci głowę od nurtujących i wymagających natychmiastowej odpowiedzi pytań. Ilekroć zbyt długo rozważa i analizuje komplikując bezwiednie swoją przyszłość, ta nie pozostaje jej dłużna szpikując co chwila jej życie rojem ropiejących i trujących kłączy. Oglądając się przezornie z obawą, czy nie wlecze za sobą krwawego śladu zawiści nieżyczliwych, z troski o względnie spokojne miejsce w ich pamięci, nieopatrznie depcze dłonie kochających powodując, iż i tak skołatane i nadwyrężone nerwy zaczynają niepokojąco trzeszczeć wwiercając się w wibrującą od kipiącego bólu czaszkę. Wszelakie próby ukojenia ich bólu zawodzą wobec nieustannej konieczności spoglądania przez ramię w kierunku hordy zacietrzewionych zdrajców, kipiących wściekłością z ust sinych od fałszu i kłamstw. Beznadziejność sytuacji potęguje nieodparte i wszechobecne przeświadczenie Wędrowniczki o własnym poczuciu winy, odpowiedzialności za niezależne od niej wydarzenia, z niezrozumiałej chęci poniesienia kary za grzechy popełnione przez niegdyś bliskich, lecz obecnie już tylko obojętnych, szydzących i kopiących setki maleńkich grobów dla jej cichych wspomnień, stygnących uczuć i żali, ostrzących kły by móc je zatopić w jej jedwabnej szyi gdy tylko uda im się choć na chwile uśpić wyostrzoną do granic możliwości czujność.
W tym momencie najbardziej zdradliwymi okazują się najszlachetniejsze ludzkie uczucia, którymi kierując się w dokonywaniu ważnych wyborów Wędrowniczka powtórnie potrafi zadać swoim bliskim głębokie, chodź zupełnie niezamierzone rany, co niestety nie umniejszy w żadnym stopniu rozmiaru blizn, jakie po sobie pozostawią. Dla czego tak się dzieje? Czy jeśli konflikt przybiera już tak drastyczny przebieg, że jedynym jego rozwiązaniem, bądź tylko czasowym zażegnaniem jest konieczność zadawania bólu innym, nie łatwiej jest ukarać tych złych? Cuchnących kłamstwem, obłudą i chciwością, pragnących wydrzeć z jej serca i duszy przekwitłe, ale nadal chowające w swych trzeszczących chłodem pąkach słodki zapach kwiaty, które mogłyby spokojnie i naturalnie utracić swą woń? Czemu właśnie nie ich? To wydaje się takie proste. Mogłaby przecież odwrócić się stanąć oko w oko z kłapiącym, błyskającym żółtawymi kłami pyskiem nienawiści, chwycić za mordę i raz na zawsze rozerwać na krwawe strzępy nie pozostawiając cienia żalu za oddalającymi się i cichnącymi własnymi krokami. Ale co potem? Czy problem, bez względu na stopień jego komplikacji i głębi uczuć, których dotyka, może zostać rozwiązany raz na zawsze i więcej nigdy nie powrócić? Zostać strącony w przepaść nicości i zaginąć w jej otchłaniach bez nadziei na odnalezienie powrotnej drogi ku swojemu plugawemu życiu i potrząsającej łańcuchami wolności? A może zanim tam wpadnie zasieje swoje ziarno wśród dotychczas obojętnych? A jeśli pójdzie jeszcze dalej w swych przeklętych i bezlitośnie chłostających pasjach zakażając zdrową dotychczas i ciepłą, nie zanieczyszczoną dotychczas gnijącą skazą krew? Można nawet domyślać się, że będzie próbował zarzucić swoje sieci na każdy napotkany na swej zakłamanej drodze bodaj najmniejszy przejaw szczerego uczucia miłości. Czy można definitywnie rozdeptać go zamykając bezpowrotnie w pleśniejących, ziejących stęchlizną czeluściach? To wydaje się być bardzo ryzykowne w prawdopodobieństwie powodzenia stwierdzenie. Problem ów towarzyszy bowiem wszystkim Wędrowcom od zarania dziejów, na przestrzeni których najtęźsi mędrcy łamali głowy na jego wyeliminowaniu. Dotychczas bezskutecznie. Wydaje się, że jedynym racjonalnym zachowaniem i najrozsądniejszą postawą wobec prychającego wściekłością odwiecznego towarzysza jest ograniczenie dostarczania koniecznych mu do egzystencji używek mając słodką pewność, że prędzej czy później ktoś inny zacznie go dokarmiać.

Brak komentarzy: